Strona główna 

ZB nr 12(90)/96, grudzień '96

ZIELONI PARTYZANCI STANĄ W OBRONIE TATR!!!

Dopóki trwa przestrzeń,
I dopóki pozostają czujące istoty,
Obym trwał i ja
Rozpraszając nędzę świata.

XIV Dalajlama Tybetu

Oto wystawia się naszą cierpliwość na kolejną próbę. Pieniądze, które dawno już udowodniły, jak podłą potrafi być ludzka istota, kolejny raz starają się przedłożyć swoją wyższość nad delikatną i czułą postacią życiodajnego współistnienia na łonie tej Ziemi. Zdobywają je ludzie żądni pieniędzy (czyli władzy!) zawsze z myślą tylko o sobie, zawsze kosztem głębokich ran, zadawanych pajęczynie naturalnych współzależności.

Tym razem spoglądają w stronę południa. W stronę Tatr. Najchętniej zjedliby je natychmiast, mordując enklawę szacunku dzikich istot względem siebie, dzikiej miłości...
"Nie liczyć się z nikim i niczym, nie patrzeć na boki, we wszystkim widzieć tylko pieniądze, bez względu na ofiary dążyć do tego ograniczonego celu!" - cokolwiek nie powiedzą, zawsze z ich ust i z ich oczu bije to złowieszcze motto.

Posłuchajmy ich teraz: mówią o "olimpiadzie 2006". W Tatrach. Mówią o "modernizacji wyciągów" i "powiększeniu bazy turystycznej". Opowiadają o tym, "co z tego będzie miał człowiek - korona stworzenia". To jest śmiercionośna propaganda.

Niech posłuchają przez moment nas. My odpowiemy. W imieniu prastarej macierzy - Ziemi.

Gdy tylko te chore pomysły doczekają się realizacji, człowiek zostanie obdarowany - pogłębiającym się z dnia na dzień - zrozpaczeniem. Uczuciem tęsknoty za czymś, co straci bezpowrotnie. Tęsknoty za wolnością, którą napełniał swe serce za każdym razem, gdy dane mu było spotkać się - sam na sam - z tchnieniem górskiego żywiołu.

Teraz niech słucha ostrzeżenia, zanim przetrawi holocaust tatrzańskiej dzikości zamienionej na profity i pogrąży się w poczuciu grzechu śmiertelnego. Jak straszliwym zagrożeniem dla wszystkich istot jest fakt, iż ten człowiek wciąż roi sobie, że jest w stanie odciąć się od reszty natury, że może bezkarnie niszczyć ją i ograbiać. Jak niebezpieczny jest brak w nim świadomości, że czyniąc to - niszczy i ograbia także siebie samego! W imię polityki krótkowzroczności. W imię pieniądza - boga w złotej masce.

W determinacji i chciwości człowieka skierowanej przeciwko przyrodzie Tatr tkwi zło. Zło jest w silnym lobby proolimpijskim.

Potwierdzą to świstaki, niedźwiedzie i kozice. Limby i kosodrzewina. Potwierdzi Giewont. I Morskie Oko. Spróbuj je o to zapytać, a przekonasz się!
I my to potwierdzamy. Czujemy się bowiem związani z losem przerażonych Gór. Czujemy ten strach w naszych - nie do końca ludzkich - sercach. I czujemy mądrość natury. Odwieczne jej prawo pozwala strachowi przeistaczać się w opór. W samoobronę.

Wiedzcie więc, że Góry będą się bronić. Pamiętajcie o tym, gdy przyjdziecie wyrywać z nich życie. Góry będą się bronić.

Obiecujemy!
Ziemia ginie, trwa życie,
nadszedł nasz czas:
ZIELONI PARTYZANCI!
(uczucia silniejsze niż słowa)



CENZURA W "PRZYRODZIE POLSKIEJ"?

Zaniepokojony nowym zarządzeniem Ministra Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa z 28.2.95 zmieniającym wzory tablic urzędowych chronionych obszarów i tworów przyrody, napisałem artykuł na ten temat do miesięcznika "Przyroda Polska". Ukazał się on w październikowym numerze. Niestety zauważyłem, że nie wykorzystano w nim załączonych kolorowych zdjęć (to mogę darować), ale wycięto z niego również dość istotny fragment. Załączam tekst oryginalny z wytłuszczonym fragmentem, który usunięto, z prośbą o jego wydrukowanie w ZB. Uważam, że nieuzasadnione było "cięcie" tekstu - przypomina to powrót do czasów, kiedy niewygodne fragmenty cenzurowano. Czyżby PRZYRODA była na cenzurowanym?
Sprawę niefortunnego zarządzenia MOŚNiL chcę doprowadzić do końca. Zbieram podpisy pod petycją - nie kieruję jej do indywidualnych osób, lecz do organizacji ekologicznych - najwyższy czas, abyśmy byli dostrzegani przez rządzących. Proszę o rozpropagowanie poprzez ZB załączonego wzoru petycji.*)
*) Petycje.

KTO CHCE ZNISZCZYĆ
POMNIKI PRZYRODY?

Zgodnie z ustawą o ochronie przyrody, pomniki przyrody są obiektami wyróżniającymi się wśród innych tworów. Powszechnie za pomniki przyrody uważa się sędziwe drzewa, krzewy i głazy narzutowe. Mniej osób kojarzy je ze źródłami, wodospadami, skałami, jaskiniami. Według rocznika statystycznego istniało w Polsce pod koniec 1994 r. 23 529 obiektów uznanych za pomniki przyrody, z czego 17 210 stanowiły pojedyncze drzewa. Nowa ustawa o ochronie przyrody precyzuje, kto może ustanawiać pomniki przyrody. Są to: wojewoda - na drodze rozporządzenia bądź rada gminy - na drodze uchwały, jeśli takiej formy ochrony nie wprowadził wojewoda. Artykuł 37 pkt 1 cytowanej ustawy określa ograniczenia i zakazy w odniesieniu do obiektów chronionych. Między innymi na obiektach takich nie wolno umieszczać przedmiotów nie związanych z ochroną obiektu. Poprzednia ustawa zobowiązywała wojewódzkich konserwatorów przyrody do oznaczania pomników przyrody za pomocą tabliczki, na której na zielonym tle umieszczone było godło państwowe oraz napis "Pomnik przyrody prawnie chroniony". Powszechnie znany wśród Polaków sentyment do symboli narodowych był jedyną bezpośrednią formą ochrony pomnikowego drzewa w terenie. Orzeł biały strzegł go przed wieloma zakusami mniej lub bardziej patriotycznych charakterów. Niestety, nowe zarządzenie Ministra Ochrony Środowiska, nie wiadomo z jakiego powodu, wprowadziło nowe oznaczenie pomników przyrody. Jest to tabliczka w kolorze czerwonym z białym napisem bez godła. Można sobie jedynie zadawać pytanie, czy pomnik przyrody to to samo co hydrant uliczny, dla którego oznaczenia stosuje się podobne tabliczki. Czy też jest to zrównanie pomnika przyrody z hydrantem. Wydaje mi się, że nie o to chodziło pomysłodawcom. Pamiętamy lata 80., kiedy to nagle przyozdobiły urzędy państwowe, mosty i inne "strategiczne" obiekty wspaniałe, czerwone tabliczki z napisem: ZAKAZ FOTOGRAFOWANIA. Bezsens tamtych poczynań usprawiedliwia historyczna dekada oraz to, że państwowe zamówienie na tabliczki mogło uratować bankrutujący zakład Co prawda historia lubi się powtarzać. Ale wróćmy do pomników przyrody. Nie ma godła państwowego na tabliczce, więc kto będzie chronił pomniki. Może krzyże i kapliczki przydrożne. Niejedno drzewo osiągnęło sędziwy wiek tylko dlatego, że znajdowała się na nim podobizna św. Nepomucena lub chociażby maleńki krzyżyk. Przed nim klęczał niejeden wędrowiec, a powracający furmanką chłop dziękował za udane zbiory. Takich drzew jest wiele, spotykamy je przy każdej drodze. Są świadectwem historii "...pod tą sosną zmarł od ran poniesionych w bitwie powstaniec styczniowy" - wspominają mieszkańcy Nowej Ostrołęki k. Warki "...tą gruszę posadzono na pamiątkę zniesienia pańszczyzny" - relacjonuje mieszkanka Wólki Gostomskiej w gm. Mogielnica. Niemal na każdym z takich drzew jest kapliczka, która ustrzegła je przed wykarczowaniem lub podpaleniem. Chroni je znak szczególny dla każdego chrześcijanina. Takim znakiem był również orzeł na tabliczce z napisem: POMNIK PRZYRODY.

Co będzie chroniło pomnikowe drzewa" Rozporządzenie wojewody na papierze. A może etatowi strażnicy? Dane z rocznika statystycznego wskazują, że kilkanaście tysięcy bezrobotnych znalazłoby pracę, tylko co na to powie minister finansów? Proponuję zatem salomonowe rozwiązanie. Zostawmy to, co dobre: GODŁO i napis: POMNIK PRZYRODY PRAWEM CHRONIONY lub, jeśli minister ochrony środowiska nas nie wysłucha - tu apel do miłośników przyrody - zawieśmy kapliczki na tych drzewach, których jeszcze nie wycięto.

Wszak Polacy nie gęsi, też swój język mają. Może podyskutujmy na ten temat?

Sławomir Chmielewski
Przewodniczący Koła Ekologicznego Polskiego Klubu Ekologicznego w Mogielnicy


STRAŻNIKU SOP, CZUJ SIĘ ODWOŁANY!

W ZB nr 10(88)/96 (s.62,64) pisałem o problemach Straży Ochrony Przyrody. Skrytykowałem wówczas dotychczasowy regulamin SOP-u myśląc, że gorszego już stworzyć nie można. Myliłem się. Nie doceniłem Ministerstwa Ochrony Środowiska. Ministerstwo nie tylko stworzyło projekt statutu SOP-u jeszcze gorszy od dotychczasowych przepisów, ale także założyło tworzenie Straży od nowa, co więcej stwierdziło, że działający obecnie strażnicy działają nielegalnie.

W sierpniu br. Interwencyjna Grupa Rejonowa (IGR) SOP-u w Krakowie zwróciła się do MOŚZNiL z prośbą o udzielenie odpowiedzi na pytania związane z funkcjonowaniem Straży. W odpowiedzi wicedyrektor Departamentu Prawnego MOŚZNiL mgr Bożena Sadowska stwierdziła, że do rozporządzenia z 1957 r. (o odwołaniu SOP-u) nie ma zastosowania art. 64 ustawy z 1991 r., zgodnie z którym od czasu wydania nowych przepisów wykonawczych do tej ustawy zachowują moc dotychczasowe przepisy, pod warunkiem, że nie są z tą ustawą sprzeczne. Argumentuje to tym, że przepisy obecnej ustawy odbiegają od rozwiązań przyjętych "pod rządami" ustawy z 1949 r. Czyli, że od momentu wejścia w życie ustawy o ochronie przyrody z 16.10.91 Straż Ochrony Przyrody przestała działać.

Tymczasem rozporządzenie, o którym p. Sadowska mówi, że nie obowiązuje, figuruje jako akt obowiązujący w Skorowidzu przepisów prawnych 1918-1995 (wg stanu prawnego na dn. 16.3.95),wydanym przez Departament Prawny Urzędu Rady Ministrów (rozdział Ochrona przyrody, s. 392). Również główny konserwator przyrody prof. Andrzej Grzywacz w piśmie do wszystkich wojewodów stwierdził, że rozporządzenie z 1957r. zachowało moc obowiązującą. Jeżeli MOŚZNiL zmieniło swoje stanowisko, to powinno o tym również poinformować wojewodów. Tymczasem nie zostali o tym powiadomieni ani wojewodowie, ani władze naczelne i wojewódzkie SOP-u, ani dyrektorzy parków narodowych i krajobrazowych. Cały czas więc w parkach organizowane były Akcje Letnie SOP-u, o których zresztą wiedziało ministerstwo (dlaczego nie reagowało na działalność nielegalnych strażników?).

Uwaga! Strażnicy SOP-u, którzy w latach 1992-1996 ukarali osoby popełniające wykroczenia mandatami karnymi lub odbierali przedmioty uzyskane z naruszeniem przepisów o ochronie przyrody! Popełniliśmy przestępstwo! A może przestępstwo popełniła osoba (wojewódzki konserwator przyrody, dyrektor parku narodowego), która przedłużyła nam legitymacje? A może po prostu osoby zatrudnione w Departamencie Prawnym MOŚZNiL nie znają interpretacji Departamentu Prawnego URM? Miały jednak chyba dość czasu (5 lat), aby się z nią zapoznać. Myślę, że najwyższy czas sprawę wyjaśnić. Stąd moja prośba do kierowników grup rejonowych - piszcie pisma w tej sprawie do MOŚZNiL, oraz do wszystkich członków SOP-u - piszcie do ministerstwa protesty przeciwko pozbawieniu was uprawnień strażnika.

Druga sprawa to projekty MOŚZNiL dotyczące organizacji Straży i jej statutu. Nie będę projektów tych omawiał szczegółowo, ponieważ zajęłoby to zbyt wiele miejsca. Uwagi bowiem są prawie do wszystkich punktów i paragrafów. Osobom zainteresowanym służę kopiami projektów i naszymi szczegółowymi uwagami. Pragnę tylko zwrócić uwagę na najważniejsze rzeczy:

Projekty powyższych zarządzeń są zupełnie bezsensowne i świadczą albo o kompletnej niekompetencji tworzących je osób, albo o próbie spacyfikowania Straży. Osobiście przychylałbym się do tego drugiego przypuszczenia. Świadczyłby o tym sposób konsultacji projektów. Projekty te nie były konsultowane z najbardziej zainteresowanymi, tzn. strażnikami SOP-u, dyrektorami parków narodowych i krajobrazowych, organizacjami, które wystąpiły z wnioskami o powołanie Straży. Projekty dotarły do nas tylko dlatego, że wojewoda, który otrzymał je do konsultacji, stwierdził, że lepiej ocenią je strażnicy SOP-u.

I tutaj kolejna prośba o pisma do ministerstwa. Tym razem w sprawie rezygnacji z tych projektów oraz opracowania nowych, w konsultacji z najbardziej zainteresowanymi.

Projekty MOŚZNiL można uzyskać w Towarzystwie na rzecz Ochrony Przyrody (tylko drogą korespondencyjną), przesyłając 5 znaczków na list (równowartość kosztów ksero + wysyłka).

Adres
Mariusz Waszkiewicz
Towarzystwo na rzecz Ochrony Przyrody
Koletek 11
31-069 Kraków


DLACZEGO STAJEMY W OBRONIE MATKI ZIEMI?

Coraz więcej ludzi zaczyna postrzegać Ziemię w kategoriach holistycznych, jako żywy organizm. Koncepcja i określenie "Matka Ziemia", stosowane współcześnie przez świadome tego terminu osoby działające w organizacjach ekologicznych i wegetariańskich, nie są niczym nowym. Już w starożytnej literaturze wedyjskiej, a konkretnie w księgach Srimad-bhagavatam (zwanej "nieskazitelną Puraną" i będącą komentarzem do Vedanta-sutry), Ziemia określana jest jako Matka wszystkich istot ją zamieszkujących. W sanskrycie planeta Ziemia nosi nazwę Bhumi, również Bhu-mandala i Bharata-varsa, Grekom była znana jako Gaja, a Rzymianom: Mater Terra. Wedy informują iż natura materialna zapładniana jest żywymi istotami poprzez Najwyższego, Boga.

Osoby, które rodzą się na Ziemi, mają zapewnione utrzymanie dzięki ziarnu, zbożom, różnym warzywom, mleku i jego przetworom, orzechom, owocom itp. Przyjęcie koncepcji Ziemi jako całości oraz istoty czującej powoduje, że zmienia się jej percepcja u istot ludzkich, gdyż osoby świadome nie postrzegają jej już dłużej jako obszaru do bezmyślnej eksploatacji złóż naturalnych, budowania fabryk, zakładów przemysłowych i tzw. "produkcji żywca" w rzeźniach, a obszary wiejskie - jako miejsca na pastwiska dla krów, zamęczanych wysysaniem z nich jak największych ilości mleka w jak najkrótszym czasie, a potem zabijanych przez korporacje fast-food.

Nie. W obliczu narastające, efektu cieplarnianego zaczynamy wreszcie widzieć powiązanie pomiędzy wycinaniem lasów tropikalnych a powiększająca się dziurą ozonową. Pomiędzy skażeniem środowiska a odpadami z rzeźni, które -bardziej niż ścieki z fabryk - zatruwają rzeki, morza i oceany.

Pojawia się zrozumienie, że konsumpcja mięsa, czyli martwych ciał zwierząt - naszych młodszych braci, zabija współczucie uniemożliwiając tym, którzy jedzą mięso osiągnięcie duchowego oświecenia. Tak upragniona przez nas harmonia w stosunkach międzyludzkich i pokój pojawią się, gdy zacznie zanikać mentalność "władcy", bezmyślne eksploatowanie zasobów Ziemi; gdy skończy się rzeź krów, świń, kur, gęsi... W pokojowej, alternatywnej kulturze wedyjskiej krowa - dająca tak potrzebny i wspaniały napój, jakim jest mleko - uznawana jest jako matka ludzkiego społeczeństwa i otaczana szczególną ochroną. A czy chciałbyś skrzywdzić i zabić swoją matkę???!!!
Zapewnienie właściwej opieki, zwłaszcza krowom oraz osobom zaawansowanym w wiedzy duchowej (braminom), to ścieżka rozwoju cywilizacji ludzkiej. To nie batonik z reklamy zaspokoi Twój głód ani nie nafaszerowany chemikaliami hamburger, wyprodukowany ze zwłok czującej istoty. Mięso żywi niewielu kosztem wielu, to za wysoka cena... Miliony ton ziaren wpychane są w zwierzęta rzeźne, marnotrawione są zasoby pokarmowe, które pozwoliłyby wykarmić wszystkich głodujących. Tak naprawdę głód i niedostatek to wina tylko i wyłącznie nas, ludzi, a nie Natury.

Srila Prabhupada, wielki nauczyciel duchowy, (którego setne urodziny przypadają w tym roku) ambasador kultury wedyjskiej i założyciel Ruchu Hare Kryszna często podkreślał, iż na Ziemi nie brakuje niczego oprócz świadomości Boga. Przyrost populacji nie stanowi problemu. Jeżeli istoty ludzkie zaprzestaną szaleńczego niszczenia planety w imię tzw. postępu cywilizacji, zaczną żyć bardziej świadomie i współpracować ze sobą, Ziemia zapewni wszystkim obfitość pożywienia.

Koncepcja Ziemi jako Matki pozwala widzieć osobowy związek pomiędzy Nią a żywymi istotami zamieszkującymi ją, zamiast tak powszechnie spotykanych, bezdusznych i bezosobowych relacji międzyludzkich cechujących "społeczeństwo przyzwalające", produkt kultury zachodniej. Łączy się to również z pozyskiwaniem żywności, naturalnymi metodami uprawy gleby, nie doprowadzającymi do jej wyjaławiania i erozji. Kiedy krowy traktowane są nie jako maszynki do produkcji mleka, lecz objęte troskliwą opieką, w naturalny sposób dają dużo tego wspaniałego płynu, niezbędnego do właściwego funkcjonowania ciała i rozwoju duchowej świadomości. I nie ma ani grama patosu w stwierdzeniu, że to już najwyższy czas, abyśmy zaczęli sobie zdawać sprawę, że to my jesteśmy całkowicie zależni od Ziemi i praw natury stworzonych przez Najwyższa Istotę, a nie odwrotnie.

Zatem nie ma kompromisu w obronie MATKI ZIEMI, a członkowie organizacji wegetariańskich i propagujących rozwój duchowy to nie oszołomy ani sentymentaliści, lecz osoby zdające sobie sprawę z sytuacji świata tego stulecia i nas samych.

Musimy nauczyć się nowej wrażliwości, odpowiedzialności i szacunku wobec środowiska naturalnego, nie dajmy się mamić opowiastkom niektórych naukowców o możliwości produkcji w przyszłości np. pigułek o smaku marchewki z groszkiem czy syntetycznej kaszki, gdyby miało zabraknąć naturalnej. Stop degradacji Ziemi i jej ekosystemu!!!

Maciek Bielawski

Tekst ukazał się też w "V-press" nr 5.


rys. Jakub Michalski


USTAWA NIE JEST DOSKONAŁA, ALE JEST DOBRA

Prace nad projektem ustawy o ochronie zwierząt wzbudzają coraz więcej emocji. W tych wymianach zdań, internetowych polemikach oraz plotkarskich spotkaniach zapominamy o prostej metodzie pozyskiwania informacji. Wystarczy przecież podnieść telefon i zadzwonić.

Przesyłamy na łamy gościnnych ZB trochę informacji, które - mamy taką nadzieję - przyczynią się do wyjaśnienia zamieszania związanego z projektem ustawy o ochronie zwierząt.

24.10.95 "Klub Gaja" rozpoczął kampanię "Zwierzę nie jest rzeczą", której celem jest uchwalenie dobrej, faktycznie broniącej praw zwierząt w Polsce, ustawy. Odbywały się liczne akcje, zbieranie podpisów, spotkania z parlamentarzystami.

Wobec małej skuteczności naszych wysiłków zawiązaliśmy Koalicję na rzecz Praw Zwierząt, w skład której wchodzą: "Klub Gaja", Fundacja "Animals", Front Wyzwolenia Zwierząt oraz zainteresowane osoby, m.in. Jurek Owsiak. W ramach tej koalicji opracowano zapisy do ustawy, których będziemy domagać się w toku prac legislacyjnych. Zapisy te zostały przekazane zainteresowanym posłom oraz m.in. przedstawicielom organizacji zajmujących się obroną praw zwierząt na ostatnim Kongresie "Teraz Ziemia".

Przewodniczącą Koalicji została pani Małgorzata Niezabitowska, która prowadziła liczne spotkania z liderami poszczególnych ugrupowań parlamentarnych czy np. z Kancelarią Prezydenta. Efektem tych spotkań były deklaracje poparcia dla ustawy oraz m.in. oświadczenie Prezydenta RP, Aleksandra Kwaśniewskiego, że złej ustawy nie podpisze.

Tak przedstawia się sytuacja sprzed kilku miesięcy. Obecnie w pracach nad ustawą mamy wyraźny impas, a deklaracje liderów politycznych nie przekładają się na "pracę dołów partyjnych".

JAKA JEST USTAWA?

Podczas licznych dyskusji, których echa dochodzą do nas, kwestionowana jest celowość uchwalania ustawy w obecnym kształcie. Padają nawet opinie, iż jest to zła ustawa, o której przegłosowanie chodzi nam, żeby wpisać kolejny sukces w naszej kampanii.

Sprawa ta była dyskutowana na Kongresie "Teraz Ziemia", gdzie całe popołudnie przeznaczyliśmy na wyjaśnianie i przedyskutowanie wielu prowadzonych obecnie w naszym kraju działań na rzecz praw zwierząt.

Chcielibyśmy wyraźnie podkreślić, iż naszym zdaniem projekt ustawy o ochronie zwierząt (z lipca br.), który został przekazany połączonym Komisjom: Ochrony Środowiska, Rolnictwa i Ustawodawczej, jest dobry.

Oczywiście każdy z nas chciałby, aby był jeszcze lepszy, aby zawierał więcej przepisów, które później pomogłyby nam w pracy, ale nasz "koncert życzeń" musimy wreszcie sprowadzić do konkretnej sytuacji. Kto uchwala ustawy? Oczywiście parlament. Kto wpływa na parlament? Różnorodne, zorganizowane siły społeczne.

Czy ruch na rzecz praw zwierząt ma w swoim gronie parlamentarzystów i czy jest znaczącą siłą społeczną? Pytania te pozostawiam do przemyślenia tym, którym wydaje się, iż możemy wspólnie "góry przenosić".

JESZCZE O SAMEJ USTAWIE

Zarzuty stawiane ustawie (ZB 11(89)/96, s.62) powstają albo z korzystania i analizy innych projektów (to, myślę i mam nadzieję, że sobie w Bielsku wyjaśniliśmy), albo z przekręcania konkretnych zapisów. Jeżeli w projekcie ustawy pewien zapis - a tak jest z tuczem kaczek, transportem zwierząt czy polowaniami z sokołami i wydrami - jest podany w wariantach, tzn. iż będzie jeszcze dyskutowany i nie został wykreślony.

Ustawa zawiera mnóstwo konkretnych zapisów, które w sposób zasadniczy zmieniają sytuację zwierząt w naszym kraju. Ale i tak Koalicja na rzecz Praw Zwierząt, uczestnicząc w pracach Komisji (dotychczas odbyło się tylko jedno spotkanie), będzie domagała się ujęcia w ustawie:

To zapis naszych postulatów, oczywiście zredagowany inaczej, jak to jest w przypadku druku przekazanego posłom. Zainteresowani oryginałem proszeni są o kontakt telefoniczny.

To są te zapisy, które wyznaczyliśmy sobie w toku prac podkomisji. Teraz, gdy projekt dyskutowany jest na szczeblu połączonych Komisji: Ochrony Środowiska, Rolniczej i Ustawodawczej, z pewnością będziemy wspierać wprowadzenie tych zapisów, które m.in. wynikają z analizy ustawy dokonanej przez posła Krzysztofa Wolframa.

Na jakim etapie są obecnie prace w parlamencie?
Wypowiedzi, że ustawa, oczywiście ta zła ustawa, jest już prawie uchwalona i organizacje, które: walczyły, zbierały podpisy itd. zostały zrobione w balona, mija się z prawdą. Obecnie odbyło się jedno spotkanie Komisji, która pracuje nad projektem. Przedyskutowano 4 punkty, a jest ich w ustawie ponad 30. Dalej czeka nas jeszcze czytanie w Sejmie, głosowania w Sejmie i Senacie, podpis prezydenta. Czyli droga bardzo daleka, a został nam niecały rok lub mniej. Oczywiście nie trzeba nikogo przekonywać, że zainteresowanie parlamentarzystów projektem ustawy jest żadne. Od lipca odbyło się jedno spotkanie.

Trzeba sobie jasno to powiedzieć, iż mamy niewielkie szanse na uchwalenie ustawy w tym parlamencie. Piszemy to szczerze. Chcemy uniknąć później rozżalenia, że "zbieraliśmy, pikietowaliśmy", a ustawy nie ma. Sytuacja jest właśnie taka.

Wydawało nam się, iż relacjonując koordynowane przez "Klub Gaja" działania w kampanii "Zwierzę nie jest rzeczą" zawsze informowaliśmy rzetelnie, kto i ile pracy włożył w te działania. Jeżeli ktoś czuje, iż jest inaczej, chętnie znajdziemy dla niego czas i postaramy się wyjaśnić te wątpliwości.

CO DALEJ?

Naszym zdaniem powinniśmy zrobić wszystko, aby uchwalono ustawę w tej kadencji parlamentu. Na Kongresie "Teraz Ziemia" przygotowaliśmy kilka działań, gdyż chcemy jeszcze powalczyć o ustawę. Właśnie teraz mamy czas, w którym sprawdzeniu zostaje poddana duża część naszej pracy. Spotkania, publikacje, dyskusje.

Nasi doradcy wyraźnie podkreślali, iż właściwie tylko lokalne działania i lokalna presja na poszczególne osoby mogą doprowadzić do uchwalenia ustawy.

To właśnie w Waszym mieście konkretnym parlamentarzystom zależy na głosach konkretnych grup społecznych. Musimy działać zdecydowanie i bardzo konkretnie.

PLAN:

12.12. - akcje lokalne
Lokalne grupy przygotowują akcje przed biurami poselskimi SLD i PSL, gdyż to od nich zależy kształt i uchwalenie ustawy. Inne kluby są generalnie "za". W tych działaniach bardzo ważną rolę mają lokalne media.

19.12. - akcja pod parlamentem
Spotykamy się już o 830, gdyż właśnie wtedy rozpoczyna się debata w Sejmie. Będziemy przed każdym wejściem, każdy poseł otrzyma informację o potrzebie uchwalenia dobrej ustawy. Przed parlamentem ustawiamy wystawę o prawach zwierząt. Zaprosimy znane osobistości. Wyślemy liderom parlamentarnych ugrupowań prośbę o spotkanie.

APEL STU

Na akcję przygotowujemy Apel do Marszałka Sejmu, który byłby podpisywany przez znane osobistości życia społecznego. Pierwszą setkę chcemy złożyć Marszałkowi Sejmu w połowie stycznia.

Jacek Bożek
Wojciech Owczarz

PS Nie wiemy, czy UW dogadała się z PSL-em i SLD. Nie wiemy, jakie są interesy, ale wiemy, kto w tej sprawie coś robił i chcemy wymienić go z nazwiska:
I jeszcze jedna sprawa. Jeśli zostanie uchwalona ustawa naszych marzeń, i tak czeka nas wieloletnia praca (być może całopokoleniowa), aby była ona respektowana i aby zmienić podejście ludzi do zwierząt. Nasze grupy działają w miastach (niewielu), a co z wsią polską? Czy ktoś myśli, że ustawa zmieni świadomość i zwyczaje w podejściu do zwierząt na wsi? Czeka nas wiele pracy i my nie zamierzamy z naszej rezygnować, właśnie dla dobra wszystkich istot. Nie możemy się denerwować, że ktoś myśli inaczej, np. poseł. Zmienimy go. Naszymi argumentami i postawą. I nie denerwujmy się, że nasze cele są odległe. Świat zmienia się powoli.


LIST OTWARTY DO PROSIAKA

Oglądam z uwagą Twoje rysunki na okładce ZB, będące świadectwem Twych rozważań na temat relacji świńsko-ludzkich. Być może pamiętasz, że również zabierałem głos "w tym temacie" - publikując w ZB (nr 9(51)/93, s.58) tekst pt. Wartości chrześcijańskie a życie świni. Chciałbym teraz, gwoli sprawiedliwości, przedstawić jeszcze jeden możliwy punkt widzenia, spojrzeć na problem świni z innej strony.

Zwiedzałem niedawno Muzeum Mazowieckie w Płocku. Na drugim piętrze, w sali z eksponatami z czasów II wojny światowej, można przeczytać obwieszczenie niemieckiego sądu doraźnego (sąd doraźny to taki sąd, w którym nie przysługuje obrońca, a wyroki wykonuje się natychmiast) informujące o wykonaniu egzekucji na 12 Polakach. 7.7.42 r. wykonano wyrok śmierci na 10 mężczyznach i 2 kobietach - obwieszczenie podaje też uzasadnienie tego wyroku: wszyscy skazani zabijali bezprawnie świnie. Widać więc, że życie świni bywa cenione bardzo wysoko.

Na jednym z rysunków Prosiaka świnka żali się na krótkie życie. Zwróciłem więc uwagę na daty urodzenia skazańców, podane skrupulatnie na obwieszczeniu - przeciętny wiek 12 skazanych na karę śmierci wynosił 30-35 lat.

Drogi Prosiaku, sądzę, że jesteś tak młody, że być może nawet Twoi Rodzice nie pamiętają czasów wojny. Lecz gdybyś spotkał kogoś, kto pamięta lata 1939-45 - dowiedziałbyś się, że jedynym stworzeniem, za którego śmierć człowiek mógł zostać powieszony lub rozstrzelany - była tylko świnka. Dowiedziałbyś się też, że były to czasy głodu, a podczas Powstania Warszawskiego zjadano psy, koty, konie - wszystko. Ale to już inna historia.

W historii PRL-u mięso bywało często na kartki. Zaś podwyżki cen mięsa były przyczyną strajków, tłumionych krwawo, kiedy strzelano do ludzi. TV niedawno emitowała film dokumentalny o słynnej tzw. aferze mięsnej, w której - za zorganizowaną kradzież mięsa - zapadły i zostały wykonane wyroki śmierci. Jeśli więc, drogi Prosiaku, rozważasz różne aspekty relacji człowiek-świnia, przyjmij te fakty (choć może niewygodne) do wiadomości.

Gdyż można byłoby pomyśleć, że w tych relacjach obowiązuje - niekiedy - starotestamentowa zasada: oko za oko, śmierć za śmierć. I trudno mi uwierzyć, że jest to wszystko wynikiem tajemnego spisku rzeźników (bogacących się na mordowaniu świń).

A powyższe fakty warto podać do publicznej wiadomości, przypomnieć je po prostu - by ci, którzy nie zostają wegetarianami z miłości do zwierząt - zostali nimi ze strachu, widząc, że świnka może zażądać ich życia. Potwierdza to wydana w Polsce, na luksusowym papierze, książka pewnego Hindusa, z ilustracjami Stasysa. Fabuła jest prosta: dziewczynka zaprzyjaźniła się ze świnką, lecz nie protestowała, kiedy świnkę zabierano do rzeźni., wiec dobre duchy wypuściły świnki, a do rzeźni pojechała owa dziewczynka... Oko za oko...
Prosiaku, zastanów się nad tym wszystkim.

Paweł Zawadzki


POLOWANIE

Warszawa, 5.7.96

1. W dniach 25-28.1.96 przebywała w Polsce kilkudziesięcioosobowa delegacja reprezentująca niemal wszystkie europejskie organizacje łowieckie z udziałem Sekretarza Generalnego CIC (Światowy Związek Łowiecki) Pana Wernera Trense oraz Prezesa i Sekretarza Generalnego FACE (Związek Organizacji Łowieckich Unii Europejskiej, do których należy także Polska) Panów Pierre Daillant i Ive Le Coque.

Delegacja uczestniczyła w sympozjum, którego tematem było nowe, polskie Prawo łowieckie uchwalone przez Sejm 13.10.95. W czasie sympozjum, na zaproszenie ZG Polskiego Związku Łowieckiego, wygłosiłem jeden z trzech referatów. Uczestników spotkania przyjął w mojej obecności Wicemarszałek Sejmu Pan dr Włodzimierz Cimoszewicz, natomiast Minister Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa Pan Stanisław Żelichowski wydał na ich cześć uroczystą kolację.

2. W ostatnich dwóch dniach, tj. 27-28.1.96 - zgodnie z wcześniejszym programem - Zarząd Główny PZŁ zaprosił do administrowanego przez siebie ośrodka na Kujanie (woj. pilskie) na polowanie zbiorowe - trzech gości zagranicznych, którym ze względów protokolarnych poza kierownictwem PZŁ towarzyszyć mieli: Minister Ochrony Środowiska, Dyrektor Generalny Lasów Państwowych oraz niżej podpisany Przewodniczący Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa. Nie muszę chyba dodawać, że celem takich spotkań są, poza polowaniem, także ważne rozmowy.

3. Ponieważ znam dosyć dobrze obowiązujące wówczas Prawo łowieckie, a także to nowe, które weszło w życie w połowie lutego br., pragnę wyjaśnić, że polowanie w Kujanie odbywało się w okresie dozwolonym oraz z zachowaniem dozwolonych w tym czasie sposobów polowania. Zakaz organizowania zbiorowych polowań z psami obowiązywał od 1.3.-30.9. każdego roku (obecnie obowiązujące Prawo łowieckie tej kwestii nie reguluje, tylko przenosi ją do przepisów wykonawczych), a polowanie odbywało się w styczniu. Ponadto polowanie odbywało się w pełnym sezonie łowieckim dla olbrzymiej większości występujących w tym terenie zwierząt łownych.

Jak poinformowano przed polowaniem jego uczestników - Wojewoda Pilski, zgodnie z upoważnieniem udzielonym mu przez Ministra Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa w publikowanym rozporządzeniu, przedłużył okres polowań na daniele-łanie i sarny-kozy do 30.1.br. z powodu dużych szkód w lasach i znikomego wykonania planu pozyskania tych gatunków. Tak więc nie jest prawdą, że polowanie odbywało się w okresie ochronnym lub metodami, które nie były dozwolone.

4. W pełni podzielam niepokój, a nawet oburzenie osób protestujących, dla których jedynym źródłem informacji w tej sprawie był artykuł tygodnika "Wprost" z 28.4.96. Rzecz w tym, że to poczytne pismo pozwoliło na publikację materiału zawierającego nieprawdę. Boleję nad tym, że uczciwi i zaangażowani w ochronę przyrody ludzie zostali przez tę nieprawdziwą enuncjację prasową skierowani do walki w sprawie, w której nie nastąpiło naruszenie prawa (badali tę sprawę Prokurator Rejonowy w Złotowie oraz Główny Rzecznik Dyscypliny PZŁ, a której jedynym, jak sądzę, celem było wywołanie kolejnego, politycznego skandalu.

Jan Komornicki
przewodniczący
sejmowej Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa

"GAZETA WYBORCZA" Z 19.11.96 DONOSI


CBOS: EKOLOGIA - TAK, SKINI - NIE

Najbliżsi przeciętnemu nastolatkowi są ekolodzy i miłośnicy dyskotek. Najbardziej nie lubią skinów i punków. CBOS [Centrum Badania Opinii Społecznej] spytał młodych ludzi o sympatię do 21 ruchów i subkultur. Większość grup częściej wzbudza niechęć niż sympatię, niezależnie od tego, czy ideologii tych grup można przypisywać wartości pozytywne czy też negatywne - komentuje CBOS.

Więcej sympatii niż niechęci budzą w młodych ludziach kolejno: ekolodzy (33%), dyskomani, fani techno, kibice piłkarscy, zwolennicy rapu i harcerze (21%). Na liście niechęci przodują skinheadzi (68%), a dalej są: punki, hippisi, anarchiści, metalowcy, discopolowcy, depeszowcy, antyfaszyści i rockersi (25%).

2 Wojciech Staszewski
Badanie cbos "Młodzież '96", reprezentatywna próba 1275 uczniów
ostatnich klas szkól ponadpodstawowych

I MÓJ KOMENTARZ

Nie wiadomo: śmiać się czy płakać. Ekolog obok "dyskomana" to najpopularniejsza postać dla przyszłorocznych maturzystów. Ciekawe, dlaczego - jedni drugich raczej nie kochają. Z kolei punk i hippis budzi najwięcej odrazy. Tymczasem tak się składa, że co najmniej trzy czwarte działającego na co dzień w Polsce ruchu ekologicznego to właśnie punki, hippisi i anarchiści. Wystarczy zobaczyć, kto najczęściej robi demonstracje i kto przyjeżdża do Kolumny czy na kongres Federacji Zielonych i "Klubu Gaja". Może ta sprzeczność wyjaśni w jakimś stopniu dotychczasową słabość polskiego ruchu ekologicznego?
Ci, którzy zrobili w nim najwięcej, dawno już przygładzili irokezy i obcięli włosy. Musieli wyjść do "normalnych" ludzi - tych, którzy najbardziej niszczą środowisko. Chodzi tu nie tylko o burmistrzów i innych oficjeli. Punk czy hippis najczęściej nie będzie zatruwał środowiska samochodem, bo go na niego nie będzie stać. Samochodem będzie jeździł "normals", który się z punka śmieje. I nie słucha niczego, co punk mu chce powiedzieć.

Najwyższy czas wyjść z getta. To, co mamy do zaproponowania, to nie nasza fryzura, ale to, co mamy pod nią. Nasze przesłanie musi być jasne i czytelne. Mniej znaczy więcej, jak mówią niektórzy ekolodzy.

Cinek


INNY ODCIEŃ ZIELENI

Ochrona środowiska równie ważna jak rozwój gospodarczy. Popieranie energetyki czystej. Ochrona ziemi uprawnej - promocja rolnictwa biodynamicznego (bez nawozów sztucznych i chemicznych środków ochrony roślin). Duże uprawnienia samorządów w zakresie ochrony ekologicznej. Wychowanie dla ekologii.

2 Zarząd Główny Stronnictwa Narodowego "Ojczyzna", ABC programu marodowego [w:] "Ojczyzna", nr 12/96.

wyszukał: Remik Okraska


DLACZEGO MASZT NA HAŁDZIE, A NIE W GĄBINIE?

Takie pytanie stawia pewnie po ostatniej informacji w mediach wielu Czytelników - szczególnie tych, którzy słuchali w "jedynce" PR audycji propagandowych w sprawie odbudowy masztu. Podobno 75% radiosłuchaczy było za jego odbudową w Gąbinie. Jeszcze w czerwcu br. przed rozprawami w Naczelnym Sądzie Administracyjnym dotyczącymi masztu, sam szePR KrzysztoMichalski oświadczał radiosłuchaczom, że garstka ludzi, kilkanaście osób, głośno krzycząc, posługując się kruczkami prawnymi od kilku lat blokuje budowę masztu.

W tej samej audycji twierdził on, że fale długie nie wnikają w ciało ludzkie, więc nie mogą szkodzić, że ich nieszkodliwość jest dowiedziona w 11 eksperymentach, takie stacje na falach długich powstają na Zachodzie, a maszt - to polska racja stanu. Audycję tę nadano po 2-dniowym wyłączeniu pracy masztu w Raszynie i po przerwie w nadawaniu przez satelitę. Wyłączono chyba po to, aby radiosłuchacze doświadczyli utraty "ukochanego programu". Wypowiedź powyższa jest wierna (chociaż skrócona).

Od 1993 r. zajmuję się sprawą masztu gąbińskiego. Mam wszystkie dokumenty urzędowe i wypowiedzi na jego temat. Przy takich "rzetelnych" informacjach (to również wypowiedź szefa PR) czytelnik i radiosłuchacz musi być zdumiony obrotem sprawy - maszt z Gąbina na hałdę pod Bełchatów? Dodam ku większemu zdumieniu, że w porównaniu z hałdą czy z polem jakiegoś PGR, pod Gąbinem jest obiekt 65 ha z gotowymi do pracy instalacjami, w tym dwa nadajniki produkcji szwajcarskiej o najwyższej mocy w świecie 1000 kW każdy. Wszystko razem szacowane na 600 mld st. zł. Brak tylko masztu antenowego, którego koszt ma wynieść 1/3 wartości posiadanej instalacji.

Dlaczego więc hałdy? Dziś, po uchyleniu przez NSA decyzji obudowy masztu, szePR już nie mówi "garstka", lecz "okoliczna ludność". W dalszym ciągu jednak nie wiadomo, o co chodzi. Czy nawet większa społeczność zdołałaby zastopować słuszne decyzje bez merytorycznych podstaw? Czy ludzie z okolic Gąbina to uparte oszołomy działające złośliwie przeciw milionom słuchaczy? Ta ludność chciałaby powiedzieć, o co naprawdę chodzi, ale stosunek sił ma się jak mrówka do Goliata. SzePR nie dopuścił rzeczników tej ludności do repliki przewidzianej prawem prasowym.

"Zejście" masztu na hałdy - to zawalenie się koncepcji odbudowy masztu od początku postawionej na oszustwie, to zejście na psy. Dysponenci masztu znaleźli się w zastawionym przez siebie potrzasku. Gdyby, zgodnie ze stanem faktycznym, uznano zwiększoną zachorowalność i śmiertelność koło Gąbina (dla których poza działającą 17 lat radiostacją nie znajduje się żadnych przyczyn), to masztu nie można budować. A ponadto przyznanie to pociągnęłoby za sobą wydatki na odszkodowania zdrowotne. Ale dalsze upieranie się przy budowie w Gąbinie może spowodować pełne wyświetlenie zastrzeżeń ludności odnośnie ekspertyz, w tym głównie wyników badań medycznych. Zastrzeżenia te - to nie "widzimisię" mieszkańców, lecz opinie kilku niezależnych profesjonalistów, w tym np. prof. Henryka Kirschnera z Instytutu Medycyny AM w Warszawie, który w recenzji raportu badań pisze: (...) autorzy opracowania zachowali duży dystans wobec tych odchyleń [dot. stanu zdrowia], wikłając się przy tym w sprzecznościach, np. przy wysuwaniu wniosków, które nie pokrywają się z podanymi wynikami. Danych liczbowych badań, stwierdzeń w ekspertyzach nie da się wymazać. Ostra konfrontacja mogłaby doprowadzić do ich pełnego wyświetlenia. A wtedy trzeba by było nie tylko zrezygnować z masztu, lecz i wypłacić odszkodowania. SzePR KrzysztoMichalski, jak widać, już to zrozumiał - Telekomunikacji Polskiej SA jeszcze żal porzucić Gąbin, ale będzie musiała.

Istota sprawy gąbińskiej - udokumentowane zagrożenie zdrowia mieszkańców - z powyższych powodów jest i będzie nadal bardzo silnie tłumiona.

Katastrofa masztu w 1991 r. zachwiała pozycją fal długich w polskiej radiofonii. Taktyki wymanewrowania mieszkańców okolic Gąbina i plany zakończenia budowy masztu w 1994 r. nie wyszły. Ewentualny remont masztu koło Raszyna nie powinien trwać dłużej niż nowa budowa. Ale tu, po 5 latach pracy radiostacji o zwiekszonej mocy do 600 KW narastają problemy zdrowotne i spadają ceny posiadłości. Okoliczna ludność (z ekskluzywną "Magdalenką") może zażądać wyłączenia radiostacji. A czy ludność koło hałdy będzie tak nieświadoma jak 20 lat temu koło Gąbina? Czy to oznacza katastrofę dla "jedynki"? Nie. Ona ma się teraz nawet lepiej, oprócz fal długich jest na satelicie i na wielu lokalnych UKF-ach. W ostatnich latach powstały w Polsce setki nowych programów radiowych i ani jeden na falach długich. Nie ma żadnych zagrożeń dla rozwoju RTV, to tylko plajta koncepcji nastawionej na doraźny zysk finansowy, nie liczącej się ze zdrowiem i życiem ludzi oraz z tendencjami rozwojowymi. Za kilka lat fale długie w Polsce staną się w sposób naturalny bezużyteczne, podobnie jak na Zachodzie. Nasi stratedzy powinni myśleć o perspektywicznych systemach satelitarno-kablowych, eliminujących emisje elektromagnetyczne do środowiska i pozwalających na przekaz ogromnej liczby programów RTV, aby nie trwonić nadal pieniędzy podatników na anachroniczne i siejące śmierć monstrum przeniesione z Gąbina na hałdy bełchatowskie.

Marian Kłoszewski
Grzybów 44
09-533 Słubice

Skażenia elektromagnetyczne nie są brane pod uwagę w apelach o czystość środowiska. To horrendalna pomyłka, która będzie nas drogo kosztować

Włodzimierz Sedlak


rys. Jakub Michalski


WSKAZANIA
LOKALIZACYJNE - WYJAŚNIENIA

W ZB nr 10(88)/96, s.58 Pan Jerzy Rotko pisze: "odrzucenie skargi wniesionej przez PKE jest całkowicie słuszne ze względów formalnych". Zarazem dodaje "choć może coś się zmieni po wniesieniu podania o rewizję". Stanowisko takie jest niekonsekwentne, gdyż albo odrzucenie było słuszne i rewizja nie powinna - przy takim założeniu - niczego zmieniać, albo nie było słuszne.

Postaram się wyjaśnić, że moje stanowisko jest całkowicie konsekwentne. Uważałem - i nadal jestem tego zdania - że nsa postąpił prawidłowo odrzucając skargę pke. Wiem jednak, że sędziowie czasami mogą się pomylić. A formą kontroli prawidłowości rozstrzygnięć nsa jest właśnie rewizja nadzwyczajna.

Choć zgadzam się ze stanowiskiem nsa, to wziąłem pod uwagę możliwość pomyłki i dlatego właśnie napisałem, że się coś może jednak zmienić. Ja wątpliwości nie mam. Jeśli mają je jednak władze pke, to - oczywiście - powinne starać się o wniesienie rewizji. Nie jest to pieniactwo, lecz najnormalniejsze w świecie dochodzenie swoich praw.

Z pozostałymi uwagami Pana Rotko zgadzam się w całej rozciągłości.

Piotr Szkudlarek


APEL DO TZW.
OGÓLNOPOLSKIEGO ZWIĄZKU RUCHÓW ZIELONYCH

Z przerażeniem nieomal przeczytałem Państwa komunikat w ZB nr 11(89)/96, s.10 w sprawie rozpoczęcia przez nieznany mi Komitet Wyborczy Zieloni kampanii wyborczej do parlamentu RP. Nie znam Państwa organizacji - nie postaraliście się o to, by Wasze działania były zauważalne i ważne. Nie wiem, co zrobiliście dla Przyrody. Pytałem o to wielu swych bliższych i dalszych znajomych od wielu lat działających w ruchu ekologicznym. Ktoś wspomniał jedynie o Waszym poparciu dla jakichś lokalnych akcji. To wszystko. I to dramatycznie zbyt mało, by inicjować akcję wyborczą. Sensowne działania polityczne ekologów mogą być podjęte tylko z poparciem największych czy najważniejszych organizacji i środowisk ekologicznych. Każda inna akcja polityczna doprowadzić może jedynie do kolejnej kompromitacji ruchu i wartości ekologicznych - jak to miało miejsce w najbardziej widoczny sposób w r. 1991 (pisałem o tym m.in. w swojej książce Polscy Zieloni w rozdziale o związkach polityki z ekologią). Apeluję do Państwa o powstrzymanie się od tego rodzaju działań. Wielką szkodą byłoby roztrwonienie "aksjologicznego potencjału" ekologicznego, który znów - jak wskazują ostatnie wyniki badań cbos ("Gazeta Wyborcza" z 19.11 96) - udało nam się ostatnio zyskać. Osobiście uważam, że faktycznie ruch ekologiczny stoi przed koniecznością zaangażowania się w politykę. Tzw. "bariera polityczna" daje się już nam wyraźnie we znaki. Ale nie można działalności politycznej podejmować - nie po raz pierwszy już zresztą - bez wsparcia szerszego ruchu społecznego. Jeszcze raz apeluję więc do ozrz o rozsądek i niepodejmowanie działań mogących jedynie zaszkodzić i ośmieszyć nasz ruch. Zachęcam natomiast do zachowań i decyzji takich, o jakich pisze w ostatnich ZB na s.110 Mirek Kowalewski (któremu gratuluję).

Licząc na zrozumienie tych słów, pozostaję z wyrazami szacunku

Piotr Gliński


ZB nr 12(90)/96, grudzień '96

Początek strony