"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 1 (79), Styczeń '97


ZDROWA ŻYWNOŚĆ
Chcąc nawiązać kontakt i współpracę ze zrzeszonymi grupami wegetarian i zwolenników zdrowej żywności, wysłałem wstępnie 10 kart pocztowych do bardziej znanych organizacji ekologicznych, w których nazwach pojawiało się słowo "wegetarianizm" lub "zdrowa żywność".

Efektem moich działań było uzyskanie tylko jednej odpowiedzi w postaci bardzo interesującego listu. Odpowiedź przysłało Krajowe Towarzystwo Propagowania Zdrowej Żywności. Jak sama nazwa wskazuje, organizacja ta wydaje się nie byle jaką strukturą. Anglojęzyczny nagłówek, logo ocechowane znakiem zastrzeżonym, słowem - pełny profesjonalizm. W liście tym, pozwolę sobie zacytować, taki oto tekst: W odpowiedzi na Pana list informujemy, iż nie posiadamy informacji o żywności i producentach. Dysponujemy jedynie katalogiem z ostatnich Targów Zdrowego Życia i Żywności.

Z poważaniem... - pieczątka, na niej zamiast podpisu nieczytelny gryzmoł (to chyba to poważanie).

Jak na krajowego propagatora zdrowej żywności, szczycącego się 9-letnią tradycją, ten katalog jest niebywałym dorobkiem. Krajowe Towarzystwo Propagowania Zdrowej Żywności, jak samo informuje w stopce swojego listu, jest jedyną tego typu organizacją w Polsce, która w tak oto wymyślny sposób propaguje zdrową żywność. Sądząc po pozostałych organizacjach, które do dziś w odpowiedzi na moją odezwę nie dały głosu życia, można śmiało przypuszczać, że nie jest to jedyny przypadek nadużywania słów "wegetarianizm" i "zdrowa żywność", słów dziś niezwykłe modnych. Jak na razie nie ma komórki zajmującej się kontrolą działań tych organizacji, toteż samotni zwolennicy wegetarianizmu, których jest u nas niemało, nie mają co liczyć na polskie, wegetariańskie kluby-widma.

Chcę bliżej przyjrzeć się działalności ruchu wegetariańskiego w naszym kraju. W tym celu bardzo proszę wszelkie zarzuty co do działalności tychże organizacji kierować na...
Adres
Jarek Janiak
Lubeckiego 14/30
91-403 Łódź
Jako współpracownik branżowego "Przeglądu Spożywczego", interesuję się wszelkimi ciekawostkami związanymi z żywnością, produktami spożywczymi i ich wytwórcami. Jeżeli są osoby, które na ten temat chcą się podzielić ze mną jakąś informacją, to bardzo proszę o kontakt. Również w miarę możliwości udzielam odpowiedzi na pytania związane z interesującą mnie tematyką spożywczą.

Jarek Janiak


Kochani!
Jeśli macie jakieś pytania na temat żywności i produktów spożywczych - to pamiętajcie, że jestem po to, aby na nie odpowiadać. Nie zapominajcie również o tym, że kolekcjonuję wszelkie dane, wieści i ciekawostki z branży spożywczej i gastronomicznej (poza przepisami). Nie pozwólcie, aby te informacje trafiały na śmietnik, w zapomnienie lub zimowały w szufladzie. Są tacy, jak np. ja, którym mogą się one okazać niezbędne w dalszej działalności. Przysyłajcie je do mnie, niech leżą w mojej bazie danych, a jeśli kiedyś będziecie chcieli z nich skorzystać, to odeślę wam w wzbogaconej informacyjnie formie.

Adres
Jarek Janiak
Lubeckiego 14/30
91-403 Łódź

GŁOS W SPRAWIE
"APELU O UTWORZENIE STRAŻY OCHRONY PRZYRODY"

Z uwagą i zainteresowaniem przeczytałem artykuł p. Mariusza Waszkiewicza (ZB nr 10(88)/96, s.62), w którym przedstawił problemy Krakowskiego Inspektoratu SOP-u. Niezmiernie dziwi mnie postawa wicewojewody krakowskiego oraz tamtejszego konserwatora przyrody.

Przecież wszyscy wojewodowie otrzymali z Ministerstwa Ochrony Środowiska pisma z wykładnią prawa i zasadami działania SOP-u w świetle obowiązującej ustawy o ochronie przyrody. Zgodnie z tym pismem - tak statut z 1964 r., jak i Rozporządzenie powołujące SOP z 1959 r. - nie pozostają w sprzeczności z ustawą i obowiązują nadal.

Wicewojewoda podważył więc decyzję ministra, a poza tym przekroczył swoje kompetencje, gdyż nie może on zawiesić działalności Straży, której sam nie powołał i nad którą nie powierzono mu ustawowo sprawowania nadzoru. W tej sytuacji krakowska SOP powinna zaskarżyć decyzję wicewojewody jako pozbawioną mocy prawnej.

Nie sądzę jednak, aby sprawy między jakimkolwiek inspektoratem wojewódzkim a danym urzędem państwowym miały zaważyć na losach całej organizacji, która w wielu rejonach kraju nieraz bardzo dobrze sobie radzi.

Przykładem niech będzie Inspektorat Wrocławski, zrzeszający ponad 700 strażników z całego województwa. Jeszcze parę lat temu borykał się z problemem lokalu, a obecnie jako jedyny w kraju ma siedzibę - nie przy Zarządzie Okręgowym LOP-u, lecz przy jednostce policji we Wrocławiu.

Od 1993 r., kiedy to wojewoda wrocławski zaliczył SOP do administracji specjalnej, Inspektorat otrzymuje z Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Wojewódzkiego środki finansowe na działalność. Pozwala to na pokrycie kosztów m.in. delegacji czy materiałów szkoleniowych. W 1995 r. Inspektorat zawarł umowę z Urzędem Miejskim na patrolowanie miasta i gminy Wrocław, na co Urząd przeznacza rokrocznie pieniądze w formie umundurowania, bezpłatnych przejazdów MPK w czasie patrolu itp.

Inspektorzy SOP-u szkolą także strażników miejskich, którzy chętnie zostają funkcjonariuszami SOP-u. Należy również wspomnieć o dorocznie przeprowadzanych akcjach takich, jak: "Choinka", "Znicz" i "Winniczek" oraz w parkach krajobrazowych: Ślężańskim, Doliny Baryczy i Doliny Jezierzycy.

Jak dotąd na podstawie legitymacji wydanych przez Inspektorat Wrocławski działa czterech etatowych strażników, dozorujących rezerwat Stawy Milickie oraz Ślężański Park Krajobrazowy. Niemal każda grupa rejonowa posiada strażnicę w miejscu swego działania, co sprzyja ochronie całego terenu województwa.

Dzięki tak prowadzonej działalności Inspektorat Wrocławski jest w czołówce najsprawniej funkcjonujących placówek Straży.

Postulowany przez p. M.Waszkiewicza wniosek o utworzenie SOP-u uważam za nieuzasadniony i prawnie nierealny, ponieważ Straż Ochrony Przyrody istnieje, mając za sobą prawie 40-letnią działalność. Poza tym należy obawiać się, że jeśli każda zainteresowana organizacja społeczna zechce utworzyć SOP, to dojdzie do rozbicia i decentralizacji - jak dotąd jednolitej i ogólnopaństwowej - formacji. Straż może wówczas być wykorzystywana do partykularnych interesów, co wraz z utratą kontroli nad nią ze strony ministerstwa może tylko zaszkodzić jej dobremu imieniu. Natomiast każdy inspektorat musi dochodzić swych roszczeń w oparciu o obowiązujące przepisy prawne, dbając jednocześnie o prestiż całej organizacji.

Kierownik Grupy Rejonowej "Milicz"
licencjat biologii Cezary Tajer
Olsza 13
56-306 Sułów

DWIE STRONY MEDALU?
POLEMIKA O STRAŻY OCHRONY PRZYRODY
Artykuły pana Waszkiewicza (ZB nr 10(88)/96, s.62,64) napawają ogromnym niepokojem - osoby i instytucje odpowiedzialne za sprawy ochrony przyrody województwa krakowskiego nie tylko nie chronią jej, lecz co gorsza złośliwie nie pozwalają tego robić innym. To przecież skandal!!! Co na to np. Wojewódzka Komisja Ochrony Przyrody, co na to wojewoda, co na to minister. "Ty słyszysz i nie grzmisz!?" Tak wygląda w skrócie wersja pana Waszkiewicza.

Jestem strażnikiem SOP-u niewiele krócej niż pan Waszkiewicz, bo już 10 rok. Dlatego sądzę, że czytelnikom, którzy artykuły pana Waszkiewicza czytali, należą się nieco szersze wyjaśnienia, odkrywające pominięte (dlaczego?) istotne fakty. Dzięki temu będą - być może - mieli szansę zobaczyć nie tylko czarno-biały obrazek przedstawiający tych "Dobrych" (to pan Waszkiewicz i jego koledzy) i tych "Złych" (to długa lista urzędników od Inspektora Wojewódzkiego SOP-u po samego ministra). Dla wyjaśnienia dodam, iż nie widzę na tym obrazku nikogo bez jakiejś winy w tej sprawie.

W 1991 r. weszła w życie nowa ustawa o ochronie przyrody, która zmieniła niektóre zasady działania SOP-u. Posłowie, którzy ją uchwalili, zobligowali odpowiednim zapisem ministra OŚZNiL do wydania w drodze rozporządzenia przepisów regulujących szczegółowe zasady funkcjonowania SOP-u. To jednak nie nastąpiło - pojawiały się od czasu do czasu informacje, że jakiś projekt powstał, lecz chyba zbyt szybko się zmieniali i zbyt zajęci byli kolejni ministrowie, by zająć się tą sprawą. W niektórych województwach spowodowało to zamieszanie - stosując się do obowiązujących przepisów nowej ustawy, wojewódzcy konserwatorzy przyrody, sprawujący do tej pory nadzór nad działalnością SOP-u i m.in. przedłużający legitymacje, rozwiązywali straż w oczekiwaniu na nowe rozporządzenie. Niektórzy z nich, widząc potrzebę istnienia Straży i opierając się na interpretacjach prawnych MOŚZNiL, w oczekiwaniu na zmianę przepisów przedłużali ważność legitymacji SOP-u. Podobnie było w województwie krakowskim. Problemy zaczęły się na początku 1995 r. Otóż, opierając się na zdaniu swego radcy prawnego, Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Krakowie odmówił udzielenia dotacji na zwrot kosztów przejazdów strażników na patrole, uznając, iż nie może finansować organizacji, której sytuacja prawna jest tak niejasna. Wielu strażników obraziło się wtedy (na kogo?) i zdecydowało, że skoro tak, to oni nie będą jeździć na patrole. Wielu zaś po dawnemu - na własny koszt, w swoim wolnym od pracy bądź nauki czasie, sprzątało rezerwaty, usuwało wnyki, pouczało turystów itp. Kto jednak został uznany przez pana Waszkiewicza i jego kolegów za winnego i odpowiedzialnego za zaistniałą sytuację, czyli brak prawnej regulacji istnienia i działania SOP-u - występujący o przyznanie środków dla strażników Inspektor Wojewódzki.

Koniec roku kojarzy się większości z nas z atmosferą świąt, spotkań z krewnymi, znajomymi, odpoczynkiem. Rzadko jednak dotyczy to strażników. Mamy wtedy dużo do zrobienia - złodzieje i handlarze niszczą lasy jodłowe, wycinając drzewka na świąteczne stroiki i choinki. Podobnie było w grudniu '95 r. Brakuje wciąż jednak w działaniach wielu strażników myślenia o zapobieganiu szkodom. Dominuje metoda końca rury - mandat, kolegium, zero wyjaśnień, że coś jest prawem zakazane i dlaczego nie powinno się czegoś robić. "Przepis jest przepis, nieznajomość prawa szkodzi, niech się pan cieszy, że tylko tyle pan płaci" - tak mniej więcej wygląda argumentacja strażników-"policjantów". Jeśli do tego mamy do czynienia z niejasnością przepisów i różnicami w ich interpretowaniu w różnych województwach - pole do wylewania żali przez ukaranych na strażników tworzy się ogromne. Tak było w grudniu '95. Do wojewody napływało wiele skarg (w większości przypadków raczej bezzasadnych) na ostre działania zwłaszcza niektórych strażników. Wtedy jego służby prawne stanęły na stanowisku, że trzeba wreszcie jednoznacznie rozwiązać kwestię wciąż nieuregulowaną - dlaczego wojewoda, czyli, de facto - dyrektor Wydziału Ochrony Środowiska i jednocześnie Wojewódzki Konserwator Przyrody, a także inne wydziały Urzędu Wojewódzkiego, miały brać odpowiedzialność za działania strażników, skoro żaden obowiązujący przepis nie nakazuje tego i nie daje możliwości finansowania ani kierowania działaniami strażników. W 1996 r. podjęto więc decyzję o zawieszeniu prolongowania legitymacji SOP-u i zwrócono się do Urzędu Rady Ministrów z zapytaniem, kiedy i w jaki sposób zostanie ta kwestia wyjaśniona. URM przekazał sprawę właściwemu (?) ministrowi, ten z kolei poinformował wojewodę, iż przygotowywany jest projekt rozporządzenia, lecz wymaga on licznych konsultacji, które wymagają czasu. Ta korespondencja trwała około 8 miesięcy. W tym czasie "Dobrzy" (pan Waszkiewicz i koledzy) nie rozumiejąc chyba słów wypowiadanych i pisanych w ich ojczystym - zdawałoby się - języku, pisali skargę za skargą na kogo się dało - na IW SOP-u, na WKP, na wojewodę, na ministra i do kogo się dało - do WKP, do wojewody, do ministra, do posłów, etc., etc. Rozumiem ich zniecierpliwienie - minęło pięć lat od wejścia w życie ustawy, a rozporządzenia nie ma, minął prawie rok chodzenia bez legitymacji, a rozporządzenia nie ma. Kto jest winny temu, że pan Waszkiewicz i inni strażnicy nie mogą nakładać mandatów? Czytelnicy artykułów pana Waszkiewicza już powinni wiedzieć - wymienia on ich z nazwiska.

Pan Waszkiewicz pomija natomiast całą opisaną powyżej procedurę oraz fakt, że z inicjatywy IW i WKP nadesłany w październiku ministerialny projekt zarządzenia (a nie jak powinno być - rozporządzenia) został przedłożony do konsultacji strażnikom, choć ministerstwo nie przewidywało tego.

Drugi artykuł dotyczy nadania uprawnień Społecznego Opiekuna Przyrody. Mimo pewnych podobieństw w nazwie, różnica jest istotna - Społ.OP. nie może legitymować, nakładać mandatów i kierować wniosków do kolegium. Jak pisze prof. Sommer w książce Prawo o ochronie przyrody: ...status opiekuna niczym się nie różni od statusu zwykłego obywatela. Kolejni ministrowie OŚZNiL również nie mieli czasu zająć się opracowaniem stosownych przepisów wykonawczych w tej sprawie. Więc nawet jeśli Urząd Wojewódzki popełnił błąd, próbując połączyć te sprawy, nie można obarczać go winą za to, że nie ma wzoru legitymacji Społ.OPa, nie ma procedur, regulaminów, wzoru odznaki, funduszy na to wszystko. Zrobiono tyle, ile można było. Teraz dalszy los Straży zależy wyłącznie od decyzji ministra i nikt poza nim, a zwłaszcza nikt w Urzędzie Wojewódzkim, nie jest w stanie zmienić obecnej sytuacji.

Może więc pan Waszkiewicz (wraz z kolegami), zamiast bombardowania Urzędu Wojewódzkiego kolejną skargą i pytaniem "Ile jest dwa razy dwa?", zamiast straszenia turystów przypiętą do boku kaburą pistoletu (nawet jeśli posiada własną broń - jako strażnik nie może jej nosić), zamiast dodawania sobie autorytetu noszeniem czapki leśnika, zamiast łapania "okazji" pod Bramą Krakowską w Ojcowie, może tak jakieś szkolenie z technik interpersonalnych, unikania konfliktów, skutecznego przemawiania i prezentacji, asertywności, edukacji ekologicznej i wreszcie - hierarchii urzędów w RP? Może mniej w ten sposób wpłynie pieniędzy z grzywien, ale na pewno więcej będzie ludzi rozumiejących, po co są parki narodowe, dlaczego nie należy niszczyć przyrody i co najważniejsze - więcej będzie sprzymierzeńców "ochraniarzy" niż wrogów.

Mam nadzieję, że przytoczone fakty pozwoliły Czytelnikom spojrzeć na sprawę SOP-u obiektywnie. Moje rozumienie roli organizacji społecznych zajmujących się ochroną środowiska ująłbym w zdaniu: doprowadzić do tego, byśmy nie byli potrzebni.

I tego panu, panie Waszkiewicz, z okazji świąt życzę.

Mirosław Gawęda


JAK ZBUDOWAĆ ARKĘ? - KONKURS OTWARTY

24.6.97 z Kamionki Buskiej na Ukrainie wyrusza Ekspedycja "Bug", czyli wyprawa polskich i ukraińskich ekologów, mająca za zadanie zwrócić uwagę co najmniej połowy Europy na unikalne wartości historyczne, kulturowe i przyrodnicze związane z ostatnią dziką rzeką w tym miejscu świata. 7.7.97 w miejscowości Krylów przesiadamy się z ukraińskich katamaranów na arkę.

Ogłaszamy wiec konkurs: jak zbudować arkę? Projekt powinien uwzględniać następujące elementy:

Projekty prosimy przysyłać do końca lutego na...

Adres
Biuro Ekologiczne Lublin
500-lecia 33, 21-050 Piaski
...lub dostarczyć w każdą środę od godz.1600-1800 na ul. Garbarską 20 w Lublinie. Na zwycięzców konkursu czekają niespodzianki. Wyniki konkursu ogłosimy w dostępnej prasie.

Przemysław Kuśmierczyk
Ekologiczny Klub UNESCO

O KOSMETYKACH I POMROCZNOŚCI JASNEJ
Gdy Remik Okraska zaczął krytykować moje poczynania związane z kosmetykami i wiwisekcją (ZB nr 8(86)/96, s.84 zupełnie nie mając pojęcia, o co naprawdę w tym chodzi - przyrzekłem sobie, że nie będę odpowiadał na te zaczepki na stronach ZB. Pomyślałem sobie, że po prostu wyładował swój stres na losowo wybranej osobie. Gdy jednak ponowił swoje bezsensowne ataki (ZB nr 11(89)/96, s. 83), stało się jasne, że bardzo mnie nie lubi i posiada chyba jakiś bliżej mi nie znany uraz do mojej osoby. Postanowiłem więc raz jedyny skorzystać z rubryki Polemiki i wyjaśnić parę spraw.

1. Drogi Remiku! Zamieszczony tekst Polskie kosmetyki - raport (ZB nr 9(87)/96, s.45) ani żaden jego fragment nie był polemiką związaną z twoimi atakami, co próbujesz sugerować i w ten sposób sobie schlebiać. Wyjaśnienie etymologiczne słowa "kosmetyk" również nie było do Ciebie skierowane! Nie wiem, na jakiej podstawie sądziłeś, że jest inaczej. W całym artykule jedynie 1/4 zdania dotyczyła Ciebie i nie była to polemika, lecz jedynie prośba o przesłanie przepisów na "domowe kosmetyki". Oczywiście wyraziłeś się jasno, że srodze się zawiodę licząc na Twoją pomoc - jakoś to przeżyję. Pytasz ironicznie, czy wyżej wspomniany raport o polskich kosmetykach powstałby, gdyby nie Twoja krytyka - otóż ten raport był przygotowany już przed wakacjami letnimi i informowałem o nim setki ludzi w kraju (spytaj choćby redaktora ZB). Nie zawdzięcza on więc swojego powstania Twojej krytyce.

2. Posądzony zostałem również o kłamstwo i przekręcanie słów. Nigdy jednak nie twierdziłem, że odrzuciłeś z powodzeniem ofertę firm kosmetycznych, lecz było to moje przypuszczenie (użyłem słowa "podobno"). Przypuszczenie nie jest tym samym, co twierdzenie - prawda? Natomiast Ty sam wyraziłeś jednak taki pogląd, bo piszesz: Zaproponowałem jedynie zastąpienie tejże oferty... Słowo "zastąpienie" znaczy tyle, co "odrzucenie". Gdy mówię na przykład, że zastąpiłem mięso w swojej diecie produktami roślinnymi - to znaczy to, że odrzuciłem mięso, a nie, że zastąpiłem, ale jednocześnie nadal je spożywam. Logika Twoich twierdzeń jest więc chora i szczerze Ci współczuję.

3. Piszesz, że słowo "kosmetyk" rozumiesz w takim znaczeniu jak 99,99% mieszkańców Polski. Niestety, nie wgłębiając się w to, w jakim znaczeniu ja używałem tego wyrazu w moich raportach - krytykujesz. A chyba najpierw należałoby się solidnie zapoznać z tym, co ja miałem na myśli, mówiąc "kosmetyk" - a potem dopiero krytykować. Przedstawiłem znaczenie tego słowa, które funkcjonowało przez 3000 lat; znaczenie, w jakim Ty je przedstawiłeś, funkcjonuje zaledwie od 30 lat.

Co do demokratycznej mentalności: jeśli 99,99% mieszkańców Polski przegłosuje, że słoń jest żyrafą - to wcale nie znaczy, że słoń jest żyrafą. Jeśli więc rozumiesz słowo "kosmetyk" w takim znaczeniu jak 99,99% mieszkańców Polski - to źle rozumiesz! Niedawno zauważyłem fajny napis na murze: Jedz gówno! 300 miliardów much nie może się mylić!.

4. Jedyna oferta Remika dla osób, które nie chcą kupować kosmetyków okupionych cierpieniami zwierząt, polega na poleceniu książek o naturalnej medycynie i kosmetyce. Osobiście posiadam raczej wszystkie tego typu książki wydane w języku polskim, choć podana przez Ciebie liczba kilkudziesięciu sztuk jest raczej wyssana z palca. Już od pięciu lat zbieramy materiały, które mogą pomóc w opracowaniu prostych i konkretnych przepisów na leki i kosmetyki. Niestety, większość tych przepisów "spadła chyba z księżyca"; na przykład niech sobie ktoś zrobi takie oto mydło: lanolina + gliceryna + turpinal + notron + chlorek sodu. Oczywiście są przepisy łatwiejsze: utarte białe mydło + sok cytrynowy + olejki eteryczne (czyli "mydło testowane na zwierzętach" trzemy na proszek i robimy z niego "mydło nie testowane"!). Jeśli chodzi o porady dotyczące "naturalnej medycyny" - to kilka pozycji można odrzucić już na samym początku, gdyż autor takich dyrdymałek nie wie, ani co oznacza słowo "medycyna", ani słowo "naturalna" (Pijcie tran! To bardzo zdrowe!). Kilka innych wydań prezentuje znacznie wyższy poziom, lecz są to leki na jesienne przeziębienie i kaszelek. Jednak "grypka" nie jest jedyną istniejącą chorobą; co mam odpowiedzieć panom z Polskiej Akademii Nauk, gdy zapytają, jakie mam alternatywne lekarstwa na cholerę, AIDS, nowotwory, na "Parkinsona", itd. Czy mam im wtedy polecić książki o ziołowych nalewkach? Czy przekona ich to i czy podejmą decyzję o eliminacji wiwisekcji z programu badań naukowych? A przecież właśnie o to cały czas chodzi: o zlikwidowanie tego procederu, a nie o to, aby stać się "wolnym od okrucieństwa" i ukoić swoje nadwerężone sumienie. Od "czystego sumienia" kilku osób nie przestaną cierpieć zwierzęta!
5. Pomijając już fakt, że Remik nie ma do zaproponowania żadnego realnego programu działania, stwierdza on, iż nie "spędza mu snu z powiek" ewentualność, że używa mydła testowanego na zwierzętach. Mówiąc: W przekonaniu Roberta jestem być może hipokrytą... - trafił w sedno. Nie wiem tylko, czy na miejscu jest pocieszanie się myślą, że hipokrytami są niemal wszyscy polscy animaliści, którzy tego typu kosmetyków też używają. Nie wiem, jakich hipokrytów ma tutaj na myśli; czy jest to może aluzja do zamieszczonych w "Wegetariańskim Świecie" reklam tak wspaniałych firm, jak: Polfa, Femi, Royal-Lock? Jeżeli tak, to stwierdzam, że ja osobiście nie uznaję tego pisemka ani za animalistyczne, ani za wegetariańskie - i to nie ja zamieszczam w nim swoje teksty.

E
Tyle refleksji na ten temat. Wymiana zdań nie była być może przyjemna, ale posiada swoje pozytywne skutki: rozjaśniła się sytuacja. Teraz bardziej rozumiem, jakie środowiska hamowały reformę działań antywiwisekcyjnych i były za utrzymaniem status quo, czyli stanu w którym nic się nie robiło w tym zakresie. Trudności pojawiły się nie ze strony urzędników ani firm kosmetycznych, lecz ze strony - nazwałbym to - ekohipokrytów. Dlatego też, aby nie drażnić niektórych osób, przyrzekam, że kolejne raporty na temat kosmetyków będę umieszczał tylko w "V-Pressie" (zainteresowanych zapraszam do tego biuletynu), więc moje teksty nie będą mącić szczęśliwości w Kole Wzajemnej Adoracji; nie będę również odpowiadał na kolejne ataki Remika, jakkolwiek byłyby absurdalne (a z pewnością nie odmówi sobie tej przyjemności).

Robert Surma
Brzęczkowicka 5b/36, 41-412 Mysłowice
surma@usctoux1.cto.us.edu.pl

PRZEPRASZAM!
W tekście Sukces... (ZB 11/96) w ostrych słowach skrytykowałem UNEP za przyznanie Amwayowi nagrody ekologicznej. W związku z tym przepraszam UNEP.

Andrzej Kozerski

BOJKOTUJ "SPRZĄTANIE ŚWIATA"
I INNE ANTYEKOLOGICZNE INICJATYWY
W kilku poprzednich numerach ZB ukazały się całkiem słuszne uwagi na temat imprezy zwanej "Sprzątaniem Świata". Chodziło o to, że wiele firm wykorzystuje to wydarzenie, aby się zareklamować i aby znaleźć tanią siłę roboczą, która posprząta ich śmieci. Myślę, że sytuacja dojrzała już do tego, aby pójść jeszcze krok dalej - do całkowitego bojkotu i potępienia tej akcji w jej obecnej formie!
Ale po kolei. "Sprzątanie Świata" zostało wymyślone przez pewnego faceta, który chciał posprzątać australijskie wybrzeże - miało to w tym kontekście sens, gdyż to nie kangury i pieski dingo produkują puszki, torby plastykowe i opony - więc dlaczego one miałyby żyć w otoczeniu takich przedmiotów. Sens miały również pierwsze akcje tego typu w Polsce - społeczeństwo dowiedziało się, że jest coś takiego jak śmieci i wielu osobom nie podoba się to, że one są. Cel propagandowy został już więc (w mniejszym lub większym stopniu) osiągnięty. Dalsze kontynuowanie tej akcji przynosi jednak więcej szkód niż pożytku.

Osobiście obserwowałem zachowanie ludności podczas "Sprzątania Świata". Pewna pani przechodząc ulicą, narzekała głośno, że ciągle sprząta śmieci z chodników, a ludzie ciągle śmiecą; podniosła leżącą na chodniku butelkę plastykową i... wrzuciła ją do lasu, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Posprzątała!
Inna obserwacja: młodzież szkół średnich została zmuszona w tym dniu do posprzątania i spalenia... liści. Podejrzewam więc, że gdyby impreza "Sprzątanie Świata" trwała kilka dni, tygodni - ktoś wpadłby na pomysł wysprzątania lasu ze ściółki.

Tego typu inicjatywa przestała również pełnić funkcję propagandowo-edukacyjną: ekologia zaczęła się kojarzyć ze "zbieraniem papierków" i "ochroną środowiska". Ludzie są już zmęczeni samym dźwiękiem słowa "ekologia" i posiadają jej spłycony obraz. Poza tym śmieją się z tych zapaleńców, którzy z własnej i nieprzymuszonej woli trudzą się zbieraniem makulatury, złomu, butelek. Więcej! Ludzie nie widzą potrzeby rezygnowania z opakowań plastykowych, gdyż wiedzą, że posprzątają za nich właśnie ci zapaleńcy; nie zauważają nadmiaru śmieci w swoim otoczeniu, bo tych śmieci nie ma - zostały już posprzątane i wywiezione na wysypisko, czyli... tam, gdzie kiedyś był las! I tu dochodzimy do sedna sprawy! Wywóz śmieci do lasu (bo każde wysypisko było kiedyś lasem) nie powoduje eliminacji śmieci, lecz jedynie ich przeniesienie! Teza niby oczywista i banalna, ale jakby nie zauważana. Wywożenie śmieci z miast na wysypiska jest działalnością antyekologiczną! To nie zajączki i wiewiórki produkują plastykowe torby, puszki, PET-y, itd. Więc dlaczego właśnie one mają żyć w ich otoczeniu? Sprawiedliwiej byłoby chyba, aby śmieci były magazynowane u osób, które są odpowiedzialne za ich wyprodukowanie - i mam tu na myśli nie tylko producentów, ale społeczeństwo jako całość (producent zaspokaja tylko popyt). Mówiąc wprost: śmieci powinny zalegać chodniki, klatki schodowe, ulice, mieszkania, instytucje. Wtedy ludzie nareszcie by się opamiętali; zauważyliby obecność śmieci i każdy natychmiast zostałby zmuszony do rezygnacji z produktów, które mają plastykowe opakowania (w przeciwnym wypadku musiałby bowiem te śmieci trzymać u siebie w mieszkaniu).

Propozycja jest - oczywiście - utopijna i nie sądzę, aby była kiedykolwiek zrealizowana - i nie w tym rzecz. Chodzi tylko o uświadomienie sobie trzech spraw:

  1. My produkujemy śmieci, a nie zwierzęta!
  2. My musimy ponieść tego konsekwencje, a nie drzewa, ptaki i ryby.

  3. "Sprzątanie Świata" w obecnej formie nie przyczynia się do zmniejszenia ilości śmieci, lecz do ich przeniesienia; społeczeństwo nie zauważa w konsekwencji alarmującej sytuacji, co powoduje, że konsumpcjonizm tego typu opakowań wzrasta; sprzątając śmieci i wywożąc je na wysypisko, przyczyniasz się więc do wzrostu produkcji "nieśmiertelnych" opakowań.

Proponuję więc, aby zlikwidować w przyszłym roku tę imprezę lub całkowicie zmienić jej charakter. Wrzucanie opakowań do osiedlowych śmietników ma tylko wtedy sens, gdy mamy pewność, że nasze śmieci zostaną powtórnie przetworzone (kubły z segregacją śmieci). Jeżeli jednak takich kontenerów nie ma w naszym mieście, wtedy każdy z nas powinien sobie uzmysłowić, co tak naprawdę robi korzystając z usług MPO: posyła niewinnym drzewom i zwierzętom wspaniały podarunek: "bombę zegarową".

Lepszą metodą celebrowania "Sprzątania Świata" byłoby:

Oczywiście, chodzi tutaj nie tylko o imprezę zwaną "Sprzątaniem Świata". Osobiście odczuwam też konieczność reformy na przykład "Dnia Bez Futra" i przekształcenia go w rodzaj "Dnia Bez Skóry Zwierzęcej", bowiem sprzeczność pomiędzy hasłami na listopadowych pikietach, a noszeniem przez pikietujących skórzanych butów jest już szeroko zauważana (od dziennikarzy poczynając, a na dzieciach z przedszkola kończąc). Wszelkie tłumaczenie, że skóra na buty pochodzi z produkcji ubocznej, jest tylko zabiegiem sofistycznym popularnym w pewnych kręgach "niedzielnych wegetarian" i kompromituje ruch animalistyczny, spłycając jego istotę.

Nie wiem, czy te propozycje znajdą pozytywny oddźwięk; wiem natomiast, że osobiście dołożę wszelkich starań, aby w 1997 r. wiele imprez zmieniło charakter i poszło w kierunku, który powyżej zasugerowałem.

Kontakt
Robert Surma
Misja Człowiek
Brzęczkowicka 5b/36
41-412 Mysłowice
surma@usctoux1.cto.us.edu.pl

Robert Surma


GNIOT O OCHRONIE ZWIERZĄT
LEPSZY RYDZ NIŻ NIC?
Sprawdza się stare przysłowie: "Uderz w stół, a nożyce się odezwą". [PP1][PP2]Mimo, iż w moim tekście Zrobieni w balona (ZB nr 11(89)/96, s.62) ani razu nie wymieniłem z nazwy "Klubu Gaja", to jednak jego liderzy poczuli się do wystosowania repliki (ZB nr 12(90)/96 s.70). Chociaż uważam, iż lepszym miejscem na takie dyskusje jest Greenspl, to mając na uwadze, iż nie wszyscy dysponują dostępem do Internetu, pozwalam sobie raz jeszcze wyrazić swoją opinię na łamach ZB. A rzecz idzie cały czas o nową ustawę o ochronie zwierząt. Od r. 1995 "Klub Gaja" prowadzi kampanię "Zwierzę nie jest rzeczą" mającą na celu jak najszybsze uchwalenie dobrej ustawy broniącej praw zwierząt w Polsce. I w tym zdaniu kryje się właśnie cały sens moich zarzutów stawianych "Gai". Nie umniejszając w niczym wysiłków "Klubu Gaja" w koordynowaniu kampanii i nie negując sensu konieczności wprowadzenia tej ustawy, stwierdzam po raz kolejny - obecnie prowadzone działania mogą z dużym prawdopodobieństwem przyczynić się do przegłosowania przez Sejm ustawy w brzmieniu stawiającym pod znakiem zapytania sens jej istnienia w ogóle. Co więcej, nie będzie praktycznie przez najbliższe kilkanaście lat możliwości zmiany ani nowelizacji ustawy. Tak więc albo dobra ustawa, albo jak najszybciej.

Chciałbym wyraźnie podkreślić, iż moim zdaniem projekt ustawy o ochronie zwierząt (z lipca 1996 r.), który został przekazany połączonym Komisjom: Ochrony Środowiska, Rolnictwa i Ustawodawczej, nie jest dobry.

Uważam, iż lepszym rozwiązaniem byłoby (wykorzystując blankietowość obowiązującej ustawy z 1928 r.) wpłynąć na odpowiednich ministrów, aby wydano rozporządzenia dotyczące ochrony zwierząt. Natomiast ze sprawą ratyfikacji nowej ustawy należałoby, moim zdaniem, poczekać do czasu, aż układ sił w Sejmie będzie dla ekologów korzystniejszy (mniej PSL-u lub PSL nie w koalicji z SLD), co powinno nastąpić już w tym roku. Takie jest moje zdanie i mam chyba do niego prawo, tak jak Jacek Bożek i Wojciech Owczarz do swojego. Natomiast co do sugestii, że zanim skrytykuje się czyjąś jedynie słuszną postawę, należałoby najpierw zadzwonić, informuję publicznie, iż:

  1. moje kilkukrotne próby rozmowy telefonicznej z Darkiem Paczkowskim lub Wojtkiem Owczarzem kończyły się informacją "nie ma go" (przy czym mam zwyczaj przedstawiać się dzwoniąc);
  2. bez odpowiedzi pozostał mój list do Darka Paczkowskiego;
  3. w Warszawie, na spotkaniu zorganizowanym przez Unię Wolności i poświęconym nowej ustawie o ochronie zwierząt, D. Paczkowski ostentacyjnie odwrócił się do mnie plecami podczas próby mojej z nim dyskusji;
  4. przed Kongresem "Teraz Ziemia" dowiedziałem się, że mam na niego nie przyjeżdżać, bo i tak nie zostanę wpuszczony.

Dość dziwnie brzmi w świetle tych faktów deklaracja "Klubu Gaja": jeżeli ktoś czuje, iż jest inaczej, chętnie znajdziemy dla niego czas i postaramy się wyjaśnić te wątpliwości. Ciekawe, jakimi to metodami wyjaśnia "Klub Gaja" wątpliwości opornym?
Nie chcę się teraz spierać o konkretne punkty projektu (chciałem jednak zaznaczyć, że Jacek Bożek nie musi mnie uczyć co to jest "wariant" - i "wariat" także), jak już wspomniałem każdy ma prawo do swojego zdania - historia osądzi, co było lepsze dla zwierząt. Wydaje mi się jednakże, iż argumentów typu "Nie rozgłaszaj tego, bo nam popsujesz kampanię", nie można traktować poważnie.

Rozmawiałem ostatnio z panią z TOZ-u, która brała udział w obradach sejmowej podkomisji. Powiedziała, iż ma do "Klubu Gaja" wielki żal. Po majowej demonstracji przed Sejmem prace nad projektem rzeczywiście uległy przyśpieszeniu. Tylko że nagle kolejne artykuły zaczęły przechodzić w tak bezsensownych formach, że doprawdy nie wiadomo, czemu miało to służyć. Pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł! A my - jak wielki żal (i do kogo?) będziemy mieli, kiedy po akcji z 19.12.96 Sejm ustawę przegłosuje? Przeciętny poseł nie ma pojęcia, czego domagają się obrońcy zwierząt, mówiąc o "dobrej" ustawie. Widząc tłum przed Sejmem, jeżeli lubi zwierzęta (a pewnie najbardziej lubi je jeść), zagłosuje na pewno "za". Czy to właśnie usatysfakcjonuje "Klub Gaja"?
Prezydent Kwaśniewski obiecał, że złej ustawy nie podpisze. Miejmy tylko nadzieję, że to nie "Klubu Gaja" prezydent zapyta, czy jest ona dobra czy zła.

KrzysztoA. Wychowałek
kaw@ecn.apc.org W pociągu relacji Kraków - Łódź, 12.12.96, (010,Słońce 20'13 w znaku Strzelca).

PS Jeżeli ustawa przejdzie teraz we w miarę zadowalającej formie (tzn. pozostanie art. 12 dotyczący m.in. tuczu gęsi, pozostaną punkty dotyczące odpowiedzialności za transport zarówno wysyłającego zwierzęta, jak i przewoźnika, oraz jeszcze kilka postulowanych przez ekologów punktów), będę pierwszy, który wyciągnie do "Klubu Gaja" rękę, przeprosi, i pogratuluję udanej kampanii.



"Informator"
- co miesiąc zapowiedzi koncertów, akcji, wydawnictw! 4-6 stron A4, cena 1 zł (poczta wliczona). Ślij na...

Adres
Mariusz Olszewski
skr. 5
26-614 Radom 16


<<<< Spis treści [PP1] [PP2] POLEMIKI - OPINIE - KOMENTARZE "ZIELONE BRYGADY" 1(91), STYCZEŃ'97 S.13