"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 4 (94), Kwiecień '97


ŚMIECIARZEProblem śmieci intryguje mnie już od dawna. Jednak nie tylko ten problem, który właśnie w tych dniach wyłania się spod topniejących zwałów brudnego śniegu. Pomimo swej niewątpliwej uciążliwości jest on wtórny wobec zjawiska, które zakamuflowane gnieździ się gdzieś w zakamarkach instytucji.

rys. Jakub Michalski

Zdarza mi się ostatnio dosyć regularnie podróżować pociągami typu EC. Połączenie pomiędzy centrum dużego miasta a stolicą z wielu powodów jest jednym z lepszych rozwiązań, jakie zostało zaproponowane potencjalnemu podróżnemu. Wydawać by się mogło, że ta idea w konsekwencji jest wyrazem pewnej filozofii, by jak najmniej obciążać naturę działalnością człowieka. Do pełnienia takiej roli pomysł znakomicie się nadaje. Szybko jednak można się przekonać, a potwierdzeniem tego jest poczęstunek serwowany na koszt PKP - czytaj: w cenie miejscówki - że jesteśmy dalecy od realizowania tego zamierzenia. Poczęstunek w trosce o zachowanie zasad higieny podawany jest, a jakżeby inaczej, w jednorazowych, styropianowych kubkach i talerzykach. A podróżni siłą przyzwyczajenia bądź parcia współpasażerów wyrażających zdziwienie, jak można nie skorzystać z zupełnie bezpłatnego dobrodziejstwa, sięgają zauroczeni po nie.

Ciekawe, ile worów śmieci zbiera się na Dworcu Wschodnim w Warszawie po przyjeździe serii porannych ekspresów?

Problem nabiera nieco szerszego wymiaru, gdy spojrzeć na niego od środka, czyli instytucji. Nie jestem pewien, czy wykonując prace domowe, w tym realizując wiele potrzeb stricte konsumpcyjnych, potrafimy wyprodukować aż tyle śmieci, ile wytwarzamy w godzinach pracy. I to śmieci tak w postaci fizycznej, jak i symbolicznej.

Nie dziwi mnie zbytnio postawa przewoźnika, który działa w dobie, gdy filozofia "efektywności'' poczynań gospodarczych przeważa nad jakąkolwiek aksjologiczną refleksją. W pędzie do realizacji pewnych celów ekonomicznych podejmuje więc każde działanie, które mogłoby uatrakcyjnić jego ofertę, a co za tym idzie - przysporzyć klientów. W przypadku kolei szlachetne działanie zostaje więc zniweczone przez sposób jego realizacji.

A skoro śmieciarskie przyzwyczajenia przenosimy raczej z życia zawodowego do domowego, stąd tak trudno podróżnym zrezygnować z zaserwowanego przez instytucję i wspartego jej autorytetem współudziału.

Co prawda, może się okazać - i pewno się okazuje - że po rozpatrzeniu bilansu, wszelkie koszty związane ze śmietnikowym poczęstunkiem stanowią jedynie ułamek tego, czym faszerują nas odbywający podróż samochodami. Tak więc każdy podróżny, którego udaje się wsadzić do pociągu, pomimo swego niewątpliwego współuczestnictwa działa na rzecz mniejszego szkodzenia naturze. Ten fakt nie świadczy jednakże o szlachetności poczynań instytucji. Stajemy za to wobec nierozwiązywalnego problemu, "mniejszego zła'', jakim w świetle tych faktów jest podjęta akcja promocyjna, oraz wobec problemu kosztu, jaki warto ponieść dla realizacji tego celu. Rozwiązania idealne są dla nas nieosiągalne, trzeba więc przystać na jakieś rozwiązanie. Czy trzeba godzić się na takie?

Produkcja śmieci na poziomie firm czy instytucji ma dwa oblicza. Jednym są fizyczne odpady. Rozumiane dosłownie, jak i w przenośni, które niejako stają się podstawowym bądź nawet sztandarowym wytworem wszelkiej ludzkiej działalności gospodarczej, a tzw. towary - jedynie jej skutkiem ubocznym. Jak głosi reklama jednej z firm - "wszystko, co robimy, robimy z myślą o Tobie". Tak jak gdyby powołaniem człowieka XX w. była produkcja śmieci.

Drugim obliczem są śmieci symboliczne. Do nich należą te pomysły i idee, z którymi borykamy się w naszym zawodowym życiu. Z takim wzorem wiąże się rozpowszechnianie śmieciarskiej filozofii. To, czym zajmujemy się w sferze symbolicznej, jest w istocie większym problemem niż hałdy i śmietniska, które fizycznie tworzymy. Nie umniejszając szkodliwości tych drugich. Tu wyznacznikiem jest poziom codziennych, towarzyskich rozmów prowadzonych wśród współpracowników, które w dużym stopniu stanowią odwzorowanie filozofii instytucji. To nie problem utożsamiania się z nią, ale mentalnego wpływu na podejmowane decyzje dotyczące życia prywatnego, wzorów i zachowań konsumpcyjnych, problemów, którym się oddajemy.

Bez takiego silnego wpływu instytucji, wspierającego się na logice pewnych działań i utrwalających tym samym wiele przyzwyczajeń, nie pojawiłby się problem nieszczęsnego poczęstunku, który staje się kartą przetargową przy okazji świadczenia usług przewozowych.

Widok wysypisk śmieci nie jest niczym przyjemnym - szczególnie, gdy ogląda się je codziennie. Pracowanie ze śmieciowymi pomysłami jest równie nieprzyjemne, zwłaszcza gdy zarabia się w ten sposób na utrzymanie i trzeba to robić równie często, ale jeszcze mniej przyjemny jest kontakt z taką ideologią na gruncie półprywatnym, gdy można wsłuchiwać się w marzenia na raty. Wszystko, co związane ze śmieciami, może nie być zachwycające i takie pewno nie jest, musi jednak okazać się pouczającą refleksją. Bez niej nierozwiązywalny stanie się dylemat: czy problem można rozwiązać, pozwalając każdemu podróżnemu zabrać swoje śmieci ze sobą czy też odpowiedzialnym za ich zagospodarowanie powinien zostać przewoźnik?

I to, co z jego rozwiązania mogłoby ewentualnie w kwestii śmieci wyniknąć na przyszłość.

Ryszard Skrzypiec

INICJATYWA ZAGOSPODAROWANIA ODPADÓW
NA ROZDROŻU

4 lata temu założono Związek Gmin Pojezierza Wielkopolskiego w celu zadbania o środowisko naturalne wzdłuż rzeki Wełny.

W skład tego związku weszło 5 gmin z województwa poznańskiego, 4 z pilskiego i 1 z bydgoskiego. Prezesem Zarządu Związku został wójt gminy Mieścisko. Ambitnym celem, jaki Związek Gmin sobie postawił, jest budowa najnowocześniejszego w Europie składowiska odpadów. Zlokalizowane ma ono być w wyrobiskach po byłej cegielni w Jaworówku (gmina Mieścisko) i ma zajmować obszar 20 ha. Miejsce to charakteryzuje się - zdaniem udziałowców - bardzo małą przepuszczalnością podłoża. Autorzy pomysłu zamierzają przeprowadzić w gminach szeroką akcję edukacyjną, mającą na celu przybliżenie projektu okolicznym mieszkańcom. Selekcja odpadów będzie się bowiem zaczynać już w gospodarstwach domowych. Śmieci mają być dowożone nawet z odległości 30 km. Sposób ich zagospodarowania nie jest jeszcze ustalony. Rozważana jest kompostownia lub spalarnia śmieci.

Powstałe składowisko ma być zarządzane przez samofinansującą się spółkę, a warunkiem przystąpienia do niej - współfinansowanie inwestycji. Swoją ofertę złożyła już duńska firma, która chce w pełni sfinansować spalarnię odpadów. Cierpliwość bywa nagradzana i miejmy nadzieję, że zostanie złożona równie atrakcyjna oferta budowy kompostowni, co zdecydowanie oszczędziłoby inwestorom niepokojów społecznych, związanych z zagrożeniem zdrowia mieszkańców tego regionu.

opracował Ryszard Biedny
Młodzieżowa Grupa Ekologów

Magdalena Kaczmarek, Śmieci ponad podziałami [w:] "Gazeta Poznańska" z 18.1.97, ss.1-2.

POMORSKIE
WIADOMOŚCI - CIEKAWOSTKI - KOMENTARZE, 6-12.3.97

KOSZALIN

CIEKAWOSTKI PRZYRODNICZE

W pobliżu skrzyżowania szos do Białogardu i Karlina rośnie 28 dębów szypułkowych, mających ca 220 lat, od 26 do 30 m wysokości i do 5 m w obwodzie. 4 lata temu dęby przeszły cięcie sanitarne. Ta część szosy nazywana jest traktem Napoleona, ponieważ w l. 1807 i 1813 maszerowały tędy wojska francuskie.

opracował Bernard Konarski

REFERENDUM - I CO DALEJ?

16.2.97 w gminie Warszawa-Targówek odbyło się referendum w sprawie spalarni śmieci przy ul. Zabranieckiej. Wzięło w nim udział 25 972 mieszkańców gminy, czyli 25,9% uprawnionych do głosowania. Na pytanie: "Czy jesteś przeciw budowie spalarni śmieci zwanej Zakładem Utylizacji Stałych Odpadów Komunalnych?" aż 25 673 osoby (95,5%) odpowiedziały "TAK!". Ponieważ jednak frekwencja nie osiągnęła 30%, wynik nie jest wiążący. W wyborach samorządowych w 1994 r. frekwencja wyniosła 19%, a na burmistrza p. Kobla głosowało 359 osób.

Przypomnijmy, że w ubiegłym roku Biuro Obsługi Ruchu Ekologicznego i Federacja Zielonych zorganizowały łącznie 5 demonstracji przeciwko spalarni. W lecie '96 Grupa Inicjatywna Mieszkańców nie zdołała zabrać podpisów 10% mieszkańców pod wnioskiem o referendum. W jesieni akcję powtórzono, tym razem z sukcesem.

naklejka propagująca referendum

Uchwałę o referendum na wniosek 12 177 mieszkańców Rada Gminy podjęła 14.1., wyznaczając termin głosowania na 16.2., czyli środek ferii. Nie pozwolono włączyć przedstawicieli strony społecznej do Komisji Terytorialnej, w pośpiechu zapomniano przegłosować nawet jej skład. Obowiązek poinformowania mieszkańców o uchwale na 30 dni przed głosowaniem zrealizowano przez 40 (!) obwieszczeń i ogłoszenie w jednej z lokalnych gazet - po wymaganym terminie. Uchwały nie wywieszono nawet w gablocie Urzędu Gminy.

NASZA KAMPANIA

Natychmiast przystąpiliśmy do kampanii informacyjnej. Przygotowaliśmy ją całkiem profesjonalnie, starając się docierać do ludzi różnymi kanałami. Oto jakie podjęliśmy działania:

  1. Zorganizowaliśmy 2 konferencje prasowe. Cały czas byliśmy w kontakcie z dziennikarzami. O sprawie napisano dobrych kilkadziesiąt artykułów.
  2. Na samym początku wydrukowaliśmy 1000 wielkich plakatów przypominających obwieszczenia z obwodami do głosowania. Wisiały prawie na każdym przystanku.
  3. Wydaliśmy 2 kolorowe ulotki w nakładzie po 40 000 egz. Pierwszą rozesłaliśmy pocztą do każdego mieszkańca. Niestety, okazało się, że faktycznie nie wszędzie dotarły. Dlatego drugą ulotkę - tydzień przed głosowaniem - kolportowali wynajęci studenci.
  4. Wydrukowaliśmy 5 tys. nalepek. W ostatnim tygodniu - także samoprzylepne plakaty. Staraliśmy się, aby wszystkie materiały miały wspólną szatę graficzną. Nasze informacje były wszędzie.
  5. Przez ostatnie 2 tygodnie mieliśmy dyżury w specjalnym lokalu. Telefony się urywały.
  6. W sobotę, 8.2. przed bazarkiem przy ul. Trockiej odbył się happening Komuny Otwock.
  7. Przez kilka ostatnich dni jeździliśmy z megafonem.

Rysunek z ulotki anty-spalarniowej

rys. Anna Utkin

  1. Zamalowaliśmy swoimi hasłami wszystkie puste bilbordy.
  2. Rozdawaliśmy ulotki na ulicach.
  3. Znaleźliśmy mężów zaufania prawie do wszystkich 52 komisji obwodowych.

"ICH" KAMPANIA

Oczywiście druga strona nie spała. Wiedzieliśmy, że władze niechętnie będą z nami dyskutować, aby nie nagłaśniać sprawy. Dlatego najbardziej baliśmy się blokady informacyjnej. Rzeczywiście, nie pisała o nas "Trybuna" i "Super Express" - gazeta popularna w tej dzielnicy. Po naszym występie w Rozmowie dnia w WO-cie redakcja została wezwana "na dywanik". Sporo relacji było tendencyjnych. Bardzo ciekawym "zjawiskiem" była pani dr Maria Obłój-Muzaj, kierownik zakładu PCW w Instytucie Chemii Przemysłowej. Zaczęła od telefonów do nas i listów do gazet. Później pojawiała się we wszystkich artykułach. Pani doktor twierdzi, że dioksyny tworzą się głównie przy paleniu drewna, biomasy, są wszędzie i w większości są zupełnie nieszkodliwe. W wysokich temperaturach dioksyny nie powstają, a filtry na nie są wytworem wyobraźni. Po debacie w telewizji kablowej pani doktor zażądała 500 zł za udział. Ciekawe, ile zażądała od miasta za całość swoich usług?

Po naszej pierwszej ulotce miasto wydało swoją pełnokolorową, kredowaną ulotkę pt. "Czy wiesz, o co chodzi?". Można w niej przeczytać, że spaliny, oczyszczone z pyłów, dioksyn i furanów, będą spełniały normy krajowe i UE, a żużel zostanie związany w bezpieczny ekologicznie beton, co umożliwi jego dalsze gospodarcze wykorzystanie. O referendum ani słowa.

KTO KŁAMIE?

Podstawową taktyką miasta stało się zniechęcanie do udziału w referendum. Prezydent Święcicki i wiceprezydent Wojtyński często mówili, że wynik referendum nie będzie miał znaczenia, a pozwolenie na budowę jest ostateczne. Tymczasem dopiero 17.2. Ogólnopolskie Towarzystwo Zagospodarowania Odpadów złożyło odwołanie do NSA. 13.2. na konferencji prasowej władze przeszły same siebie. Ekolodzy kłamią, ekolodzy manipulują, straszą (co kilka minut), wynik referendum nie może mnie nakłonić do odstąpienia od budowy (Wojtyński), opóźnianie budowy spalarni to zbrodnia przeciw ekologii (wiceprzewodniczący Rady Warszawy - Zawistowski), nasza demokracja zmierza w kierunku anarchii, teraz każdy będzie robił referendum (jeden z radnych).

Inną taktyką było zastraszanie. Straż Miejska zatrzymywała, spisywała i groziła kolegium rozwieszającym plakaty, uganiała się i zatrzymywała samochód z megafonem. WOT informował o zatrzymaniach i też straszył. Wszystkie te działania były bezpodstawne, gdyż w trakcie kampanii wyborczej wolno wieszać plakaty praktycznie wszędzie, organizować dowolne wiece bez żadnych zezwoleń. Plakaty wyborcze są prawnie chronione.

W sobotę przed referendum miasto opublikowało całostronicowe ogłoszenia w "Gazecie Stołecznej" i "Super Expressie". W dniu referendum kilka rozgłośni informowało o niskiej frekwencji, podając dane sprzed wielu godzin, łamiąc tym ciszę wyborczą. Mężowie zaufania nie mogli głosować, na listach figurowały "martwe dusze", część kart była kserowana lub nie miała pieczęci. Po policzeniu głosów nie wywieszono wyników we wszystkich komisjach.

Nasza kampania kosztowała ok. 15 tys. zł: 6 tys. dostaliśmy od Partnerstwa dla Środowiska (EPCE), 5 tys. od Milieukontakt Oost-Europa, 1 tys. i pomoc merytoryczną od OTZO. Resztę stanowi deficyt i wpłaty osób prywatnych. Burmistrz Targówka nie uwierzył, że wydaliśmy mniej, niż wynosi miesięczna pensja prezydenta miasta. Z takimi nalepkami? - co najmniej 100-200 tys. zł. Cóż, możemy się domyślać, ile wydało miasto.

I CO DALEJ?

Po referendum złożyliśmy protest do Sądu Wojewódzkiego, dokumentując wszystkie nieprawidłowości kilkunastoma oświadczeniami świadków. Na rozprawie 18.3. sprawę odroczono do 15.4. z powodu niestawienia się strony pozwanej. Planujemy także procesy z kilkoma gazetami za nie zamieszczenie sprostowań i o naruszenie dóbr osobistych z Zarządem Miasta i panią Obłój-Muzaj. Dlatego 12.4. (sobota) organizujemy ogólnopolską demonstrację przeciw spalaniu odpadów. Zaczynamy o 1100 na pl. Bankowym, pod Ratuszem. Jeśli będzie nas dużo, przejdziemy pod Pałac Prezydencki. Wszelkie (pokojowe) pomysły mile widziane.

20.4. Paweł Sky organizuje Zielony Festiwal pod hasłem "Recykling - TAK, spalarnie - NIE".

W ostatnim czasie przyłącza się do nas coraz więcej osób - co ciekawe, jest dużo ludzi ze średniego pokolenia. Dlatego założyliśmy Sekcję Antyspalarniową Społecznego Instytutu Ekologicznego. Powstała też grupa w Pruszkowie protestująca przeciw pomysłom umieszczenia tam następnej spalarni. Kolejnym zagrożeniem jest projekt spalarni odpadów przemysłowych w Daewoo-FSO.

Krzysztof Rytel
Federacja Zielonych "Zielone Mazowsze"
Społeczny Instytut Ekologiczny
al. Zieleniecka 6/8, 03-727 Warszawa
krzysztr@arch.pw.edu.pl

WOJSKO I ŚMIECI

Każdy żyjący człowiek musi (przynajmniej teoretycznie) gdzieś mieszkać, coś jeść, w coś się ubierać itd. Przy każdej z tych czynności powstaje mnóstwo najczęściej nikomu niepotrzebnych rzeczy, zwanych śmieciami czy odpadami. Coś trzeba z nimi zrobić - najlepiej by to "coś" odbywało się zgodnie z obowiązującym prawem, zdrowym rozsądkiem i zasadą, by jak najmniej szkodzić środowisku.

Chyba każdy z nas zgodzi się, że to, co napisałem powyżej, jest w miarę logiczne, mniej więcej zgodne z prawdą (pomijam różnice w poglądach różnych osób i organizacji na temat gospodarki odpadami czy "produkcji" odpadów przez człowieka) i obwiązuje bez wyjątku wszystkich. Niestety, czasem logika zawodzi i okazuje się, że w imię tzw. wyższych celów, oczywiście różnie rozumianych przez różne osoby i instytucje, są równi i równiejsi.

Od 1.1.97 weszła w życie z dawna oczekiwana ustawa o utrzymaniu czystości i porządku w gminach (Dziennik Ustaw Nr 132 z 1996 r. poz. 622). Ustawa ta rodziła się długo i w bólach, budzi wiele zastrzeżeń i wątpliwości, nie spełnia do końca wszystkich oczekiwań samorządów, bo to właśnie na nie akurat nakłada szereg praw i obowiązków. Obowiązujące do tej pory przepisy prawne - ustawa o ochronie i kształtowaniu środowiska, Rozporządzenie Rady Ministrów z 1980 r. w sprawie ochrony środowiska przed odpadami i innymi zanieczyszczeniami oraz utrzymania czystości i porządku w miastach i wsiach - były krytykowane przez prawie wszystkich zainteresowanych i odpowiedzialnych za gospodarkę odpadami i utrzymanie czystości. (Ba, rozporządzeniu zarzucano nawet, iż jest niezgodne z prawem i z naruszeniem obowiązującego porządku prawnego, nakłada na obywateli np. obowiązek sprzątania chodnika i połowy jezdni.)

Od początku tego roku wszystko staje się jasne. Każdy właściciel nieruchomości musi posiadać kubeł na śmieci lub inne urządzenie służące do gromadzenia odpadów komunalnych i musi usuwać lub unieszkodliwiać swoje odpady (art. 5 ustawy). Przy usuwaniu odpadów należy korzystać z wyspecjalizowanej firmy komunalnej lub innej, posiadającej stosowną koncesję, co trzeba udokumentować umową i dowodami zapłaty firmie za jej usługi. Można także samodzielnie wywozić swoje odpady na składowisko, ale i w tym wypadku w razie kontroli należy wykazać się stosownymi dokumentami, np. dowodami płacenia za składowanie śmieci na wysypisku (art. 6). Gmina - czyli wójt lub burmistrz (czytaj: jego uprawnieni pracownicy) - mają prawo żądania od właścicieli nieruchomości okazania dowodów, że wywiązują się z nałożonych na nich obowiązków zgodnie z prawem.

I w tym miejscu dochodzimy do tych "równiejszych". Jednostki wojskowe i służby więzienne zostały przez ustawodawcę wyłączone spod obowiązku stosowania cytowanych powyżej przepisów. Jednym słowem: mogą robić w zasadzie co chcą ze swoimi odpadami komunalnymi i praktycznie samorząd nie ma prawa ich pod tym kątem kontrolować. Co powodowało ustawodawcą, że wyłączył wojsko i więziennictwo spod obowiązujących wszystkich zasad gospodarowania odpadami?

Być może autorzy ustawy słyszeli o zasadzie "pokaż mi swoje śmieci, a powiem ci, kim jesteś"; być może dotarły do nich opowieści o dziennikarzach przeróżnych pism brukowych i tzw. bulwarowych, którzy przy zbieraniu materiałów o bohaterach swoich artykułów sięgają czasem do tak oryginalnych źródeł informacji, jakimi są śmieci wyrzucane np. przez gwiazdy show-biznesu. Nic więc dziwnego, że wizja wścibskich dziennikarzy grzebiących w wojskowych śmieciach i w ten sposób zdobywających materiały do nieprzychylnych wojsku tekstów kazała autorom ustawy uchronić nasze wojsko przed różnymi kompromitacjami. Pomyślmy choćby o szpiegach i różnej maści agentach, których ostatnio w naszym kraju tak jakby się namnożyło, wykradających z kubłów i śmieci niezmiernie ważne dla obronności kraju tajemnice - czyż to nie wystarczający powód, by utajnić sposób pozbywania się wojskowych śmieci? O ile jednak wojsko i jego tajne/poufne śmieci można jeszcze jakoś spróbować wytłumaczyć, to trudno zrozumieć, czym kierował się ustawodawca, wyłączając więziennictwo spod obowiązku gospodarowania odpadami w sposób zapewniający minimum kontroli ze strony służb ochrony środowiska?

Całą sprawą nie zaprzątałbym sobie i Czytelnikom uwagi, gdyby nie jeden drobny fakt. Przez przypadek 2-3 lata temu na niewielkim poligonie wojskowym w Cieszynie "odkryty" został skład żużlu, popiołu i innego rodzaju śmieci. W ten właśnie sposób miejscowa jednostka wojskowa rozwiązywała swój problem opadów komunalnych. Jak słusznie się domyślasz, Drogi Czytelniku, śmieci były składowane w szczerym polu, bez żadnych dupereli typu zabezpieczenie przed ich rozmywaniem czy rozwiewaniem, o zabezpieczeniu przed przenikaniem skażonych wód opadowych do gruntu nie wspominając. Okoliczni mieszkańcy z radością skorzystali z nadarzającej się sposobności i zaczęli dokładać także swoje śmieci. Po interwencji urzędników z magistratu wojsko sprzątnęło cały kram, ale podobno komendant jednostki nie do końca był przekonany o potrzebie i konieczności posprzątania tego dzikiego wysypiska.

Nie mam pojęcia, ile w Polsce jest w sumie poligonów, trudno mi także z góry twierdzić, że każdy wojskowy komendant będzie chciał pozbywać się odpadów w ten najprymitywniejszy sposób - do byle dziury czy do lasu. Jednak problem istnieje i - co gorsza - stanowi dość niebezpieczny precedens. Moim skromnym zdaniem można dzielić odpady na rodzaje: komunalne, przemysłowe, niebezpieczne itd., ale nie można ich dzielić pod względem miejsca powstawania. Odpady komunalne - czy to powstające w budynku jednorodzinnym, w bloku czy wreszcie w koszarach - są takie same i takie same powinny być obowiązki i zasady ich gromadzenia i unieszkodliwiania. Dziś wyłączymy z tego obowiązku wojsko i więziennictwo, więc dlaczego w przyszłości nie można by tego samego zrobić np. z administracją rządową, szkołami, szpitalami czy z zakładami przemysłowymi w trudnej sytuacji finansowej (rzecz dotyczy śmieci komunalnych, odpady przemysłowe to - oczywiście - zupełnie inna para kaloszy), a jak nadal PSL będzie u władzy, to choćby i z gospodarstwami rolnymi (chociaż zdaje się, że w tym przypadku to już żadna ustawa nie pomoże)? Warto więc chyba przyjrzeć się uważniej, co też nasze wojsko i więziennictwo robią ze swoimi śmieciami. Oby moje uwagi okazały się chybione i niepotrzebne!

Aleksander Fober


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 4 (94), Kwiecień '97