"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 4 (94), Kwiecień '97


NIE MOŻNA MIEĆ STEKU I JEDNOCZEŚNIE ZJEŚĆ STEKU… RZECZ O UPRZEMYSŁAWIANIU ROLNICTWA
I SZALEŃSTWIE OBNIŻANIA KOSZTÓW

Szalone krowy i Anglicy nie mają aktualnie zbyt wielu powodów do radości. Anglik Rod Harbinson stwierdził, że nawet kilka kufli Guinessa może okazać się zgubne dla jego życia. Ostatni pocałunek zanim odejdziesz, ale uważaj, te pełne usta niosą pocałunek śmierci…

Brytyjczycy spoglądają dzisiaj w otchłań, kontemplując scenariusz wyniszczenia pisany przez środowisko, który zawiera ostrzeżenie, iż cała populacja wyginie w ciągu następnych 15 lat. Bovine spongiform encephalitis (BSE) znany jako "choroba wściekłych krów" przekroczył barierę gatunkową pomiędzy bydłem a człowiekiem. W zeszłym roku 10 młodych ludzi zmarło na ludzki odpowiednik BSE - chorobę Creuzfelda-Jacoba. Chociaż choroba znana jest od dłuższego czasu, poprzednio atakowała tylko osoby starsze lub osłabione chorobami. Najbardziej alarmujący jest fakt, iż większość z 10 ofiar pracowała w przemyśle mięsnym lub mleczarskim, a co za tym idzie była w stałym kontakcie z produktami pochodzenia bydlęcego zarażonymi BSE.

W 1982 r. korporacje rolnicze zaczęły używać resztek pochodzenia zwierzęcego w żywieniu zwierząt. Brutalnie mówiąc, w wyniku "racjonalizatorskiej" polityki pani Thatcher obcinania kosztów, bydło i owce wypasane na pastwiskach zmuszone zostały do zjadania się nawzajem. Przez kilka lat skład mieszanek paszowych był nieznany nawet rolnikom. Nawet rolnicy ekologiczni nieświadomie żywili swoje stada "kanibalistyczną" paszą.

Aktualnie uważa się, że BSE rozwinął się z żywionych produktami pochodzenia bydlęcego resztek owiec zarażonych scraple - przewlekłą chorobą owiec. Kiedy rząd w 1989 r. zakazał stosowania pasz zawierających resztki zwierzęce, zło już się dokonało. BSE szybko rozprzestrzenił się z paszy na stada poprzez pastwiska. Choroba przenoszona jest przez priony - aktywne cząstki białkowe, które mutują i namnażają się w organizmie. Największą ich koncentrację spotykamy w mózgu i rdzeniu kręgowym, tak więc w 1991 r. rząd zadecydował, aby eliminować te części z produkcji pasz. Jednakże kontrole rzeźni dokonane przez Ministerstwo Rolnictwa, Żywności i Rybołówstwa (MAFF) w zeszłym roku wykazały, iż połowa z nich nie odpowiadała normom.

Nikt nie wie, jak dużo zakażonej wołowiny trzeba by zjeść, aby zarazić się chorobą, a musimy poczekać 2 lata na wyniki laboratoryjnych testów na myszach. Dotychczasowe przypadki zgonów dają nam wiele do myślenia. Wiadomo, iż 1 g skażonej paszy wystarcza, aby przenieść chorobę na innego osobnika w stadzie bydła. Sceptycy twierdzą, iż priony nie są wykrywane w mięsie najwyższej jakości, a więc nadaje się ono do konsumpcji. Naukowcy jednakże wykazali, iż priony rozprzestrzeniają się bardzo łatwo i dlatego mogą zostać przeniesione w rzeźni z zakażonych części tuszy na zdrowe. A ponieważ nie istnieją skuteczne metody sterylizacji narzędzi rzeźniczych, więc po prostu muszą być one wyrzucane.

Jeśli czynnik chorobotwórczy musi osiągnąć pewne stężenie graniczne, aby dopaść swoją ofiarę, głównymi ofiarami będą wieloletni konsumenci dużych ilości mięsa o niskiej jakości, np. hamburgerów. Wydaje się, iż nikt, może poza najbardziej ostrożnymi wegetarianami i weganami, nie jest bezpieczny. Jedna z wcześniej wspomnianych 10 ofiar była wegetarianinem od 2 lat! Produkty pochodzenia bydlęcego możemy znaleźć niemal w każdym rodzaju żywności, nie wyłączając Guinessa, sera, czekolady, herbatników, kosmetyków, a nawet witamin w tabletkach.

Inne pytanie nurtujace opinię publiczną: dlaczego zgony nastąpiły właśnie teraz. Okres inkubacyjny choroby u ludzi nie jest znany, ale u bydła wynosi ok. 5 lat do pojawienia się pierwszych objawów. Objawy są takie same dla obu gatunków: depresja, niekontrolowane ruchy mięśni, szaleństwo i śmierć. Jeżeli okres inkubacyjny u ludzi wynosi ok. 15 lat, być może jesteśmy świadkami pierwszych symptomów narodowej epidemii.

Ślepa panika, która ogarnęła Brytanię i cały świat, jest po części wynikiem braku zaufania do rządu. Jeszcze kilka miesięcy temu rząd zaprzeczał, iż przeniesienie BSE z bydła na inny gatunek jest możliwe. Teraz nowe fakty ujrzały światło dzienne. MAFF przez lata prowadziło kampanię w celu zdyskredytowania naukowców ostrzegających przed przerażającymi komplikacjami, obcinało fundusze na badania oraz doprowadziło do zwolnienia dr. Richarda Lacey'a z jego stanowiska na uniwersytecie. W desperackiej próbie odbudowy zaufania konsumentów minister zdrowia kilkakrotnie pojawił się w mediach przekonując, iż wszystko jest w porządku i on sam nadal będzie żywił własne dzieci wołowiną. W międzyczasie gospodarka rolna jest na progu załamania. Rynki bydła zamierają, a rolnicy stojący w obliczu bankructwa zaczynają tracić nadzieję. To, co zaczęło się od zakazu eksportu angielskiej wołowiny przez Unię Europejską, staje się aktualnie problemem globalnym. 640 tys. przedsiębiorców rolnych z rozpaczą patrzy w przyszłość.

Dyskusja dotyczy teraz sposobu uleczenia sytuacji. Prasa "wołała o krew" nie tylko beznadziejnych polityków, ale także całego 14-mlionowego stada bydła brytyjskiego. Naukowcy ostrzegają, że to rozwiązanie też nie jest najlepsze - zanieczyszczenia pochodzące ze spalania zwierząt będą olbrzymie. Dodatkowo zarażające priony wytrzymują działanie bardzo wysokich temperatur. Inny punkt do bardziej fundamentalnego problemu - sama gleba pastwisk może sprzyjać przenoszeniu się choroby na nowe zwierzęta.

Niektórzy mówią, że trzeba katastrofy, aby wywołać jakąkolwiek zmianę polityczną. Obecna klęska może oznaczać koniec dla brytyjskiego przemysłu mięsnego i mleczarskiego. W perspektywie nie jest to wcale takie złe, ale w krótkim okresie efekty mogą mocno uderzyć w gospodarkę i życie wielu ludzi.

Miejmy jednak nadzieję, że ostatnie wydarzenia spowodują rewizję dotychczasowych praktyk nietrwałego (unsustainable) rolnictwa. Podkreślają także nasze bezpośrednie uzależnienie od systemu żywnościowego - jesteśmy tym, co jemy. Nie możemy zmuszać krów do bycia kanibalami i nie ponosić tego konsekwencji. Czy jest to ostrzeżenie dla naszej głupoty, czy nasza ostateczne potępienie? Czas przyniesie odpowiedź.

tłum. Małgorzata H. Jermak
Grupa Krakowska Federacji Zielonych -
"Menu na Następne Tysiąclecie"

Rod Harbinson, SEEDlinks, kwiecień '96

ZRĘCZYCE - CZY JAŚ PODOŁA?

30 km od Krakowa, w malowniczo położonej małej wsi Zręczyce powstało gospodarstwo - jak na ten region kraju ogromne, gdyż dziś obejmuje ono ponad 80 ha.

Parę lat wstecz miało się nim zajmować kilka osób gotowych poświęcić się katorżniczej pracy na roli. Mieli plany, uczyli się, konsultowali z fachowcami… Rzeczywistość okazała się jednak zbyt brutalna i z całej gromady zapaleńców ostał się tylko Jaś - człowiek niewątpliwie fascynujący, zdolny i bez reszty oddany sprawie tego gospodarstwa, które on w zasadzie stworzył od podstaw z pomocą swojej Mamy.

Spędziłam tam 2 miesiące włączając się we wszystkie prace gospodarskie, tym bardziej, że w miesiącach letnich trudno pozwolić sobie w takim miejscu na odpoczynek. Dzień pracy zaczynał się bladym świtem, a kończył niejednokrotnie późno w nocy. Miałam możliwość zaobserwowania, w jaki sposób Jaś traktuje swoje gospodarstwo, jakie przeżywa rozterki, z jakimi problemami musi się na co dzień borykać. 80-hektarowe gospodarstwo prowadzone przez jednego człowieka i 2-3 pomocników w krajach wyżej od Polski rozwiniętych nie jest niczym kuriozalnym. Nie byłoby i tutaj, gdyby Jaś dysponował lepszym i bogatszym parkiem maszynowym - czyli gdyby miał możliwość uzyskania wystarczającego, a preferencyjnego kredytu na zakup urządzeń. Takie kredyty niewątpliwie istnieją i z tego co wiem, Jaś już z takiego skorzystał, ale do postawienia gospodarstwa w Zręczycach "na nogi" potrzeba o wiele więcej. Zresztą nie tylko w brakach finansowych tkwią problemy gospodarza. Gospodarstwo od samego początku miało być ekologiczne i biodynamiczne, czyli od samego początku "skazane" na mniejszą wydajność. Nie byłoby to w zasadzie wielkim problemem, gdyby właściwie doceniano walory żywności pochodzącej z takich właśnie gospodarstw, a cena oferowana przez odbiorców rekompensowałaby tę niższą wydajność. Z opowiadań Jasia dowiedziałam się, że - niestety - nie jest łatwo znaleźć zbyt na płody z ekogospodarstwa, gdyż jeszcze wciąż większość naszego społeczeństwa przy zakupie żywności kieruje się względami ekonomicznymi, a nie zdrowotnymi, a żywność produkowana na bazie płodów gospodarstwa konwencjonalnego jest sporo tańsza.

Jaś nie traktuje Zręczyc li tylko jako alternatywnego sposobu na życie i nie poświęca się samej idei, ale pragnie na bazie gospodarstwa stworzyć dobrze prosperującą firmę, dającą zatrudnienie okolicznej ludności, a tym samym udowodnić, że nie tylko z rolnictwa, ale także, a może przede wszystkim z ekologicznego rolnictwa można wyżyć dostatnio i stale się rozwijać. Tym samym Jaś chce obalić mit, że praca na wsi kojarzy się z niedostatkiem, a troska o Ziemię, o jej przyszłość i życie zgodne z ponadczasowymi prawami natury, które na gospodarstwie biodynamicznym są nader szanowane, jest utożsamiana z wyrzeczeniem się odrobiny luksusu. Jaś sam nazywa swoje gospodarstwo "firmą" i dba o jej stały, powolny, ale harmonijny rozwój. Przy tym wszystkim nie zapomina, że oprócz zabudowań gospodarskich nadających się do remontu czy też ciągle niszczących się w trakcie pracy maszyn rolniczych na gospodarstwie są także pracownicy, którym trzeba zapewnić komfort pracy i mieszkania, a w stajni jest kilkadziesiąt krów i kóz wymagających opieki i godnego bytowania.

Po 2 miesiącach spędzonych z Jasiem i Jego Mamą jestem pełna podziwu i szacunku dla nich samych i dla celu, który przed sobą postawili. Pracują bardzo ciężko i mimo wielu kłopotów, z którymi spotykają się w zasadzie codziennie, są pełni radości, optymizmu i wiary w słuszność całej swojej działalności.

Chciałabym serdecznie podziękować Jasiowi i Jego Mamie za wspaniałe 2 miesiące na ich gospodarstwie i życzyć wielu sukcesów i satysfakcji.

Ela Borkowska
Kmietowicza 5
30-092 Kraków
0-90/33-39-41

Clou gospodarstwa w Zręczycach (dane sprzed kilku miesięcy):

ZAŚMIECONY, PIĘKNY GRODZIEC

Jedna z najbardziej urodziwych wsi Podbeskidzia jest bardzo zanieczyszczona. Dzieje się tak przy obojętnej postawie mieszkańców.

Osobą, która w pojedynkę stara się zmienić tan stan rzeczy, jest społeczny opiekun zabytków Tadeusz Wojtoń. Oto, co mówi: Nic się nie zmieniło w ciągu roku. Diabelnie oporni na krytykę. Dziwię się tylko, że ten potworny bałagan nikogo nie kłuje w oczy. Gdzie wójt? Gdzie sołtys? Gdzie panowie z Zootechnicznego Zakładu Doświadczalnego [ma on siedzibę w zabytkowym zamku]? Przecież wieś tonie w śmieciach, a oni w ogóle tego nie zauważają. Mieszkańcy też przyzwyczaili się do życia w chlewie.

"Opiekunem" grodzieckiego parku jest właśnie ów Zakład Doświadczalny, który przyczynia się do dewastacji swojego zielonego otoczenia. Wojtoń, który jest również przewodnikiem turystycznym, oprowadził dziennikarza "Dziennika Zachodniego" po swojej rodzinnej wsi. Koło zabytkowej kaplicy Zoblów poniewiera się jakiś stary złom, izolatory, resztki gumy. W wąwozach nieopodal geologicznej odkrywki cieszynitow stosy szklanej stłuczki. Leśne ścieżki zryte są kołami ciągników. Trwa na całego wycinanie drzew. Pnie zupełnie zdrowe, więc zwiedzający przypuszczają, że wycinka jest nielegalna. Niedaleko potoku Zlewaniec kolejne dzikie wysypisko, obok przesypujące się kubły. W parku (sic!) stoi stacja paliw ZZD. Są tutaj ślady po świeżo wyciętym, 200-letnim dębie. Usechł z powodu zatrucia ropą. Jeszcze 2 lata temu żył, ale nie wytrzymał w takim środowisku. Dalej kolejne wysypisko, złożone z… oszczędzę Czytelnikom detali. Rowy wokół grodzieckiej, pomnikowej alei kasztanowców zawalone plastykowymi workami po nawozach sztucznych (ktoś postanowił nawozić do końca, do ostatniego worka). W potężnym jarze na rozdrożu - wielkie zaskoczenie! Ubiegłoroczne wysypisko leśne zamieniło się w gigantyczny śmietnik gminny. Czego tu nie ma: części samochodowe, zużyte opony, zepsute telewizory, znowu izolatory energetyczne. Gdyby przypadkiem wrócili do wsi przedwojenni gospodarze - konstatuje dziennikarz "DZ" - pewnie z rozpaczy targnęliby się na życie. Jak można było dopuścić do takiej dewastacji środowiska?! Gdzie ekologowie? Gdzie strażnicy przyrody i konserwatorzy zabytków? - Zadaje retoryczne pytania. Odpowiada szum wiatru i nader wymowny widok pięknej przyrody sąsiadującej z odpadkami cywilizacyjnymi jednego z jej gatunków - człowieka. Taki jest rachunek kosztów. W różnych miejscach widać go jak na dłoni. Ja sam tego wszystkiego nie pozbieram. Trzeba kilkanaście ciężarówek, żeby wywieźć przynajmniej cześć tego śmiecia - mówi zrozpaczony Wojtoń.

Rzeczywiście, bo niby dlaczego on, mieszkający w Bielsku-Białej rodowity grodzieczanin, miałby wyręczać mieszkające tu osoby? A może znajdzie się garstka, no przynajmniej jeden - równie jak on zdeterminowany mieszkaniec i pociągną innych? Żeby było normalnie między człowiekiem a przyrodą, trzeba właśnie usuwać cierpliwie to "między". Mówiąc w największym skrócie - potrzebna jest do tego głęboka świadomość i konkretny, ponawialny konsekwentnie czyn. Niestety, jeden - chociażby najbardziej ofiarny - Wojtoń wiosny nie uczyni, przynajmniej w Grodźcu Śląskim, który czeka na swój renesans i większą troskę ze strony mieszkających tam ludzi. Smutno jest patrzeć na zaśmiecone piękno.

szel

- Opracowano na podstawie art. Stanisława Bubina: Grodziec Śląski najbardziej zaśmieconą wsią Podbeskidzia, Toną w odpadkach [w:] "Dziennik Zachodni" z 10.3.97.

OCENA EUROPEIZACJI ROLNICTWA

Departament Produkcji Rolniczej Ministerstwa Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej przygotowuje dokument Proekologiczny rozwój wsi i rolnictwa w Polsce, który w najbliższych tygodniach (pierwsza połowa kwietnia) zostanie zaprezentowany na posiedzeniu Komisji ds. Ekorozwoju. Organizacje ekologiczne zainteresowane włączeniem się w dyskusję na temat tego dokumentu na forum Komisji powinny skontaktować się z p. Markiem Haliniakiem, sekretarzem Komisji. W Sekretariacie Komisji można także uzyskać tematyczny plan spotkań Komisji w bieżącym roku.

Komisja ta jest organem międzyresortowym, którego zadaniem jest koordynacja działań na rzecz rozwoju trwałego w Polsce, podejmowanych przez instytucje szczebla centralnego. Przewodniczącym Komisji jest minister ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa Stanisław Żelichowski. W skład Komisji wchodzą przedstawiciele wszystkich resortów oraz niektórych agencji rządowych.

W ostatnich tygodniach Narodowa Fundacja Ochrony Środowiska wygrała przetarg ogłoszony przez MOŚZNiL na przygotowanie opracowania pt. Ocena skutków dla środowiska wynikających z wdrażania postanowień Układu Europejskiego na przykładzie rolnictwa. Organizacje ekologiczne i w tym wypadku mogą zwrócić się do ministra o zorganizowanie spotkania tematycznego, na którym można byłoby przedyskutować przygotowywany dokument, rozesłany wcześniej do zainteresowanych grup.

Komisja ds. Ekorozwoju MOŚZNiL
sekretarz Marek Haliniak
Wawelska 52/54
00-922 Warszawa
0-22/25-94-26
0-22/25-33-26
mhalinia@mos.gov.pl

Narodowa Fundacja Ochrony Środowiska
Krzywickiego 9
02-078 Warszawa
0-22/25-21-27

Darek Szwed
Grupa Krakowska FZ, Kampania "Menu na Następne Tysiąclecie"


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 4 (94), Kwiecień '97