BZB nr 10 - Nowy ustrój - te same wartości


IV. POLSKA

Stan jednomyślności w sprawach zasadniczych, czy, jeżeli kto woli: ilość spraw narodowych nie podlegających dyskusji, która nas wyróżnia od innych społeczeństw wolnego świata, nawet w obecnej atmosferze kolektywnego ich sposobu myślenia - datuje się nie od dziś. Tradycyjnie narzekamy na polskie "warcholstwo" i "polską niezgodę". W rzeczywistości, w porównaniu do innych narodów, staliśmy się nie od wczoraj jednym z najbardziej zdyscyplinowanych narodów na świecie.

Józef Mackiewicz

Zawsze jakaś sfera mojej działalności była w danej epoce mego życia w cieniu uśmiechu kretyna (...) - i dlatego tak bardzo rozumiem doniosłość tego zjawiska, które rozszerzone do tych rozmiarów co u nas, nabiera cech grozy społecznej: prowadzi do bezpłodnej malkontencji, zlekceważenia każdych oryginalnych poczynań (na tle tego, że każdy Polak au fond drugim Polakiem troszeczku pogardzowuje), do uznania tylko tego, co przyjdzie już z zagraniczną marką (...), do wyśmiewania się z bezinteresownej walki o idee, do zakatrupienia w zarodku każdej samodzielnej myśli, do ogólnego spsienia i zgównienia wszystkiego, kretyn pokryje swym uśmiechem wszystko (...). Ale często jest ten sposób reakcji na wszystko (tj. uśmiech kretyna) nie programowym draństwem, tylko po prostu nieuświadomionym kompleksem niższości.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Niemyte dusze, rozdz. Uśmiech kretyna.

Kiedy się więc odspołeczni naród przez zatracenie europejskiego charakteru społeczności, kiedy jego kontrola nad harmonią żywiołów (obcujących z innymi i wyróżniającymi go od innych) przestanie być trzeźwą oczywistością, kiedy zatem oceny u siebie i właściwej sobie nie wytworzy - czy to na polu prac doczesnych, czy w sferze umysłowej i moralnej, kiedy więc sprzedając równe innym owoce, nie będzie się równał jako drzewo i poniżać się zacznie, kiedy za poniżeniem przyjdzie słuszna potrzeba dumy, ale tę nie wiedząc gdzie postawić? - zamieni się ją przez niewłaściwość postawienia w drobną i dlatego drażliwą pychę, kiedy z tego wygaśnie instynkt trafnej reprezentacji, bo wybierać się ku temu zacznie położenia - obywateli a nie obywateli i przeto w tejże samej chwili będzie się tych samych ludzi podnosiło i bezcześciło (...) będą to już zapewne ciosy niemałe. (...) W następstwie dopiero idzie suma takowego obłądzenia, czyli, że tak się wyrażam - powaśnienie historii z geografią i pracy z ziemią.

Cyprian Kamil Norwid, Znicestwienie narodu

Wbrew temu co się sądzi, uważam, że Polacy są potwornymi konformistami i brak im rzeczy zasadniczej, która odróżnia mężczyzn od nie-mężczyzn - odwagi cywilnej.

Zbigniew Herbert

Był jednym z nielicznych Donów, który nigdy nie został aresztowany i którego prawdziwej działalności nawet nie podejrzerwano. I to do tego stopnia, że uczestniczył w społecznych komitetach i został wybrany przez Izbę Handlową "Biznesmenem Roku na stan Nowy Jork".

Mario Puzo, Ojciec Chrzestny

W opozycji do cywilizacji kapitalistycznej powstała na Zachodzie ogromna i wielka literatura. Dzisiaj też większość ludzi myślących niezależnie jest nastawiona do tego systemu negatywnie. Tymczasem w Polsce zachwyt nad kapitalizmem i tzw. rozwojem przypomina poziomem i monotonią stalinowskie produkcyjniaki, często zresztą wyrażają go ci sami ludzie. Wedle badań opinii publicznej najbardziej popierają "nowe" biznesmeni i tzw. intelektualiści, przy czym w odniesieniu do tych ostatnich dotyczy to zarówno tzw. lewicy, jak i prawicy. Różnica polega na tym, że jedni chcą rozwijać kraj po europejsku, drudzy po polsku i po Bożemu. A ponieważ asfalt i plastik nie są ani Boże, ani europejskie, więc na jedno wychodzi. W Cudownej melinie Kazimierza Orłosia opisano, jak pewien komunistyczny władyka chciał "zradiofonizować" jakieś małe miasteczko. Historia oparta była na faktach autentycznych. Dzisiaj tamto marzenie zostało zrealizowane w skali całego kraju. Głośniki ustawione są w kawiarniach, na przystankach i rogach ulic. Stan kraju jest natomiast oceniany przez tak zwanych poważnych polityków po wyglądzie wystaw i wrażeniach ze spaceru po centrach wielkich miast. Tak więc, parafrazując zakończenie Małej apokalipsy Konwickiego trwa nieustanny festyn, w którym z głośników słychać radosne: zbudowaliśmy kapitalizm. Czytając wypowiedzi polskich inteligentów mam wrażenie, że wszyscy oni ogarnięci są jakimś kompleksem fatalistyczno-masochistycznym i jeżeli gdziekolwiek na świecie jakiś nonsens znajdzie uznanie, uważają za konieczne zrealizowanie go w Polsce. Oto kolejny cytat z GW, która odzwierciedla i kształtuje poglądy na świat polskiej inteligencji. Danuta Zagrodzka pisze: Weszliśmy w spiralę wciąż niezaspokojonych pragnień, która z jednej strony dręczy, z drugiej - napędza. Tzw. napięcie aspiracyjne jest wszędzie motorem koniunktury - żeby więcej mieć, trzeba więcej zarobić, a więc trzeba być aktywnym, a to sprawia, że gospodarka też kręci się żwawiej. Ten kołowrót jest dla jednostek niezwykle męczący. Wszędzie na świecie są ludzie, którzy nie wytrzymują ciągłego napięcia społeczeństwa konsumpcyjnego. I co pewien czas pada całkiem zasadne pytanie - po co nam to wszystko? Rozważania na ten temat są ciekawe i twórcze, ale w naszej polskiej sytuacji chyba cokolwiek przedwczesne. Stopień naszych zapóźnień z jednej strony, a aspiracji modernizacyjnych z drugiej jest tak duży, że nie bardzo jest czas na oddech. Ludziom potrzebny jest na ogół pewien ogólnie przyjęty w danym czasie standard, by mogli poczuć się dobrze. Do tego jeszcze daleko. W dodatku te standardy nie my wyznaczamy. A świat nie zatrzyma się dla nas. Naszej redaktorce dzielnie sekunduje profesor antropologii UJ Zdzisław Mach, który pisze: Mieszkał tam (w małej społeczności z czasów prl - przyp. O.S.) zdun, który pracował tylko cztery godziny dziennie, chociaż wokół piece dymiły i ludzie czekali na jego usługi. Ale on potrzebował tylko na piwo, a na to pół etatu starczało. Bez rozbudzonych potrzeb społeczeństwa umierają. Mamy tu typowy przykład stawiania abstrakcji i utopii ponad samopoczucie jednostki. Społeczeństwo umierało, ale zdun czuł się dobrze, dzisiaj zdunowi jest źle i zamiast iść na piwo, haruje - być może do świtu do nocy - a może się przekwalifikowuje, staje młody i dyspozycyjny, ale społeczeństwo się rozwija i Mach jest zadowolony. Znakomicie ujął to szaleństwo wielki współczesny filozof, ojciec Bocheński. W swoich rozważaniach nad sensem życia napisał: ...człowiek dzisiejszy musi się wychowywać przez świadomy wysiłek do postawy kontemplacyjnej. Ona sama nie przyjdzie. Jeśli się dam ponosić fali publicznej opinii, zostanę do śmierci niewolnikiem aktywizmu, pędzonym od jednego celu do innego, bez przerwy, bez wytchnienia. Skąd się ten aktywizm bierze? Ma zapewne wiele korzeni. Jednym z nich jest niewątpliwie kolektywizm, mniemanie, zgodnie z którym mamy żyć tylko i wyłącznie dla Społeczeństwa (przez bardzo wielkie "S"), tego bałwana współczesnego. Mamy więc pracować, działać, aby osiągnąć dla tegoż Społeczeństwa jak największe wyniki. Ideologia dostarczana przez GW i profesorów jest znakomitym usprawiedliwieniem dla całej masy złodziei, którzy zresztą coraz częściej kupują gazety i stacje radiowe lub telewizyjne. Polska inteligencja, kiedyś najbardziej skomunizowana, dziś znowu stara się iść z duchem czasu i tak jak kiedyś stanowiła najwierniejszą podporę "czerwonych", tak teraz z gorliwością neofitów zachwala panoszenie się ludzi, dla których jedynym właściwym miejscem pobytu powinno być więzienie. Zamiast wyroków, otrzymują oni tytuły "Ludzi" i "Biznesmenów Roku". Marek Nowakowski w swoim Homo Polonicus pokazał, jak ideologia GW jest przyswajana przez tworzącą się tzw. klasę średnią, która ma zastąpić dawny lud. Oto fragment tego credo: My jesteśmy solą tej ziemi, śmiało podnosimy przyłbicę i podejmujemy męską bezpardonową walkę. Robimy pieniądze, obracamy nimi, inwestujemy, tworzymy normalną gospodarkę, stanowimy awangardę. Musisz mieć świadomość swojej roli, pamiętaj, rozległych horyzontów do tego trzeba. Widzieć zjawiska w makroskali, a nie zza prowincjonalnych opłotków. Ale książka Nowakowskiego została przemilczana. Jak powiedział kiedyś Ksawery Pruszyński o Buncie rojstów Mackiewicza: za wiele w niej było prawdy o nas, a tego nie zwykliśmy wybaczać. Popularnością cieszy się za to Danuta Zagrodzka, która z rozbrajającą szczerością opisuje postęp cywilizacyjny jako dzieło dzieci, pisząc: Ważnym czynnikiem postępu cywilizacyjnego są dzieci. W "procesie decyzyjnym" - jak twierdzą marketingowcy - są u nas ważniejsze niż na Zachodzie. Pośrednio potwierdza to cbos. W zbadanych w październiku (1994 - przyp. O.S.) rodzinach z dziećmi do lat 19 dochody na osobę były niższe od przeciętnych, za to wszystkich mniej lub bardziej nowoczesnych przedmiotów było więcej. Zwłaszcza tych, którymi młodzież najbardziej się pasjonuje i które liczą się w grupie równieśniczej. To bardzo cenne spostrzeżenie, ale ja niezależnie od CBOS odkryłem, że również redaktorki wielkonakładowych pism mają mentalność małych dziewczynek. Ale proszę mnie nie posądzać o antyfeminizm. Staś Bombiak z książki Nowakowskiego to przecież mały chłopczyk, tylko bardziej niebezpieczny, a jego zabawki groźniejsze dla otoczenia.

Wszystko to potwierdza, niestety, obserwacje naszych klasyków o tym, że kolektywizm myślenia, kompleksy i tchórzostwo intelektualne to nasze narodowe cechy. Polska lewica i prawica pasują jak ulał do opisów Norwida sprzed stu z górą lat. Ludzi, którzy mają inną od obowiązującej wizję rzeczywistości, oba te kolektywy traktują już nawet nie jak oszołomów, ale coś tak bardzo nie mieszczącego się w główkach naszych "elit", że ich istnienia albo w ogóle się nie zauważa, albo próbuje się na siłę takich odmieńców zaklasyfikować do któregoś z kolektywów. Celuje w tym prawica, której świat jest idealnie dwubiegunowy i wszystko na nim dzieli się na lewicowe i prawicowe, a samo zakwestionowanie tego podziału uznane jest za lewicowe (co zresztą jest zgodne z logiką takiego "myślenia"), zielony znaczy więc czerwony, choć kolory na oko są to różne, ale co tam oko, ważna jest polityczna poprawność.

Myślę, że samo nazwanie całej klasy ludzi słowem inteligencja jest tych kompleksów najlepszym odbiciem. Jak bardzo bawiłoby nas, gdyby jakaś grupa nazwała się "Szybkość", "Uroda", "Zmysłowość" - ale to tylko kwestia przyzwyczajenia. Jeżeli dodać, że przynależność do inteligencji była i jest dziedziczna, to rzecz urasta do rozmiarów społecznego absurdu, który musi skończyć się tym, że inteligencja przeradza się w kretynizm, o którym pisał Witkacy. Taki właśnie wybór nazwy potwierdza też obecność wad, o których pisałem w poprzednich rozdziałach. Zawiera on w sobie wiarę w to, że problemy można rozwiązywać poprzez znajomość teorii, posiadanie dyplomów i tytułów, a wszystko i tak jest mało ważne wobec towarzyskiego obycia. Tym właśnie próbuje się zastąpić brak ikry, być może dziedziczny. Tymczasem historia, czyli życie, karze zawsze najsurowiej za tchórzostwo i schematyzm. Dwa nasze największe zwycięstwa: Grunwald i bitwę warszawską odnieśliśmy dzięki temu, że raz walczyliśmy po azjatycku, a drugi raz byliśmy dowodzeni przez lewicowo-prawicowego dyletanta.

Paradoks polskiej sytuacji polega na tym, że naszą największą szansą jest to, co nasi przywódcy i ludzie prości uważają za zapóźnienie, zacofanie i w ogóle za coś, co trzeba koniecznie zmienić. I tak duża liczba ludzi mieszkających na wsi i zdolnych jeszcze do fizycznej pracy na roli, mała powierzchnia gospodarstw to największe atuty polskiego rolnictwa, które mogłoby się stać znaczącym producentem nie zatrutej żywności. Ale żeby coś takiego osiągnąć, trzeba chcieć coś takiego osiągnąć. Tymczasem nasi wybrani "położenia obywatele" chcą tylko być popularni. A popularność w Polsce osiąga się poprzez użalanie się nad losem Polaków, brakiem kapitału, zwalanie wszystkiego na komunizm i obiecywanie poprawy poprzez ślepe naśladowanie Zachodu lub Polski międzywojennej. Jest to zresztą samonapędzający się mechanizm, w którym politycy pewne przekonania popularyzują, a potem stają się niewolnikami ich popularności. Ale rozważania nad tym są, zdaniem naszych "elit", by użyć słów mojej ulubionej Zagrodzkiej: Być może ciekawe i twórcze, ale chyba przedwczesne.

Równie denerwujące jest przekonanie naszych autorytetów o tym, że aby być krajem atrakcyjnym turystycznie musimy budować wymagającą zachodnich kapitałów infrastrukturę. Naszym "elitom" nie mieści się w mózgach, że Polska jest atrakcyjna właśnie dlatego, że tej infrastruktury nie ma i że dla zachodniego turysty znacznie większą atrakcję stanowi bocian i bagna, niż autostrada i buda z hot-dogami. O tym, żeby samemu kształtować gusta w tej dziedzinie - to nawet nie ma co marzyć, dzieci mogą tylko napędzać koniunkturę. Jedynym wynalazkiem, w który należałoby zainwestować nasz skromny, słowiański kapitał jest ubikacja i łazienka. Trochę się ich buduje, ale wiara, że raz zbudowane czyszczą się same wciąż jest silna w narodzie. Polacy powinni też zrozumieć, że nie wszyscy lubią mieszkać "na kupie", czyli w wieloosobowych pokojach. To wszystko wymagałoby, oczywiście, celowej i konsekwentnej działalności propagandowej i edukacyjnej. Odnoszę jednak wrażenie, że są to rzeczy, których uczenie np. w telewizji uznano by za obrażające naszą godność narodową czy coś w tym rodzaju, a uśmiechający się kretyni przypomnieliby o Sławoju-Składkowskim. Przypomnieliby też, być może, historię o zdechłym kocie, którego gdzieś, na jakimś osiedlu wrzucono do pojemnika na szkło lub papier. Normalny wniosek z takiego faktu to jeszcze energiczniejsza edukacja i karanie z drugiej strony. W Polsce wniosek jest inny, taki mianowicie, że nie ma po co segregować śmieci, naród nie dojrzał, syndrom zdechłego kota po prostu. Zanosi się więc na to, że polski chłop będzie budował wielki, betonowy dom z oknami z pcv, otaczał go płotem z metaloplastyki, wyrzucał śmieci do lasu, ścieki do rzeki i popierał szaleńczy pomysł budowania autostrad, wierząc, że wtedy to na pewno dewizowi goście przyjadą. Przyjadą, ale tylko na dziwki do motelu, gdzie jego córka być może znajdzie swe upragnione miejsce pracy. Budowa autostrad to zresztą najlepszy dowód, że miłość do wielkich budów nie była specyfiką komunizmu. Tak jak w przypadku Nowej Huty, koronnym argumentem są miejsca pracy, przy jednoczesnym niszczeniu dziesiątek tysięcy gospodarstw i upadku kolei. Są jeszcze opracowania tzw. zachodnich ekspertów (którzy zastąpili towarzyszy radzieckich) czyli ludzi, którzy za pieniądze wielkich koncernów samochodowych, zainteresowanych powstaniem autostrad, podpiszą każdą bzdurę, taką jak ta, że autostrady przyczyniają się do oszczędności paliwa. Koncerny te mają zresztą coraz większe kłopoty ze zbyciem swoich uszczęśliwiających świat "dóbr" w krajach zachodnich, które myślą jak się z przerostu indywidualnej motoryzacji wydostać. Austria i Szwajcaria też zarabiają na tranzycie, tyle tylko, że ciężarówki wożą koleją, a na wakacje budują trasy rowerowe po kilkaset kilometrów. W Polsce niszczenie tysięcy kilometrów terenu odbędzie się bez dyskusji. W tym czasie dojdzie, być może, do referendum na temat, czy ktoś tam ma mieć więcej władzy od kogoś tam, czy mniej. Za kilkanaście lat okaże się, że autostrady są nam potrzebne, tak jak Nowa Huta. Ale czy ktoś widział, żeby ludzie gdzieś zdarli asfalt i zasadzili drzewa? Wielki biznes na to nie pozwoli. Raczej zmusi nas, poprzez swoich ludzi w rządzie, żebyśmy jeździli samochodami po płatnych autostradach. W tym celu wystarczy podnieść opłaty za kolej i dalej utwierdzać ludzi w przeświadczeniu, że tlen i spaliny to coś, czego nie ma. Związki zawodowe podniosą alarm (tak jak w przypadku Nowej Huty), że oto trzeba chronić nasz polski, narodowy przemysł motoryzacyjny (kolejna "lokomotywa gospodarki") i wszystko będzie ok. Budżet dopłaci. W razie czego doda się argument, że nie po to budowaliśmy takie wielkie drogi, żeby teraz po nich nie jeździć. Swego czasu Zdzisław Grudzień zbudował w Katowicach dworzec kolejowy, na który wchodzi się po wielkiej estakadzie. Kiedy ktoś zaproponował otwarcie wejścia z jej pominięciem, argument był dokładnie taki sam: nie po to ją budowaliśmy, żeby teraz po niej nie chodzić. Obecny minister transportu odpowiada natomiast zrozpaczonym mieszkańcom Ursynowa, że to nie autostrada będzie za blisko ich mieszkań, ale domy są za blisko autostrady. A efektem będzie zniszczenie dzikiej przyrody, znikną bociany i turyści. Bo tak już jest, że ludzie, którzy chcą ciągle kogoś dogonić i naśladować, komuś coś udowodnić, a jednocześnie pozwalają się rządzić przez ludzi ciemnych i skorumpowanych, są przez świat traktowani tak, jak na to zasługują, czyli jak istoty infantylne i niedojrzałe, którymi można manipulować i grać na ich kompleksach po to, by sprzedać akcje, które mogą już tylko spadać.

Na to wszystko nakłada się jeszcze fakt, że nasze "europejskie elity" są tak moralnie i intelektualnie skorumpowane, że masy niejako na złość biorą wzór nie z małych, dobrze rządzonych krajów alpejskich czy skandynawskich, ale z przodujących w rozwoju i w bigoterii zarazem Stanów Zjednoczonych. Tę rzeczywistość oddają najlepiej pałace Carringtonów na kilkuarowych działkach.

Wspomniany już ogólny kryzys duchowy świata zachodniego to temat sam w sobie. Cokolwiek by jednak nie mówić, Zachód stworzył też mnóstwo mechanizmów obronnych, a przede wszystkim jest samodzielny i umie wybierać z tego, co stare i nowe. W Polsce natomiast wszystko jest naśladownictwem, a przez to staje się sztuczne i nie pasujące do sytuacji. Natomiast do polskich tradycjonalistów odnoszą się słowa Norwida z cytowanego na wstępie eseju: Żaden najdoskonalszy zatraciciel obmierzić narodowi nie potrafi własnych tradycji jego, jak to nieoświecony zdoła konserwatyzm. Podobno, że-ażeby cokolwiek bądź z gruntu obalić - najlepiej bywa zamienić to pierwej w nieusprawiedliwioną niczym religię. W tym miejscu wypada też z żalem stwierdzić, że Kościół Katolicki stara się zachować często jakby najbardziej zależało mu na popularności i pochlebia najniższym instynktom. Poświęcono Hutę im. Lenina tylko dlatego, że nazywa się już inaczej, poświęcono fabrykę Coca-Coli, poświęci się z pewnością autostrady. Dzieje się tak dlatego, że ludzie Kościoła sprawiają wrażenie, jakby sami nie wierzyli, że mają do zaoferowania jakieś wartości duchowe. Praca służy więc jako ich namiastka, która ma uchronić wiernych przed patologiami, rodzonymi przez tę samą cywilizację pracy. Chodzi o to, żeby ludzi czymś zająć. Uzupełnieniem tego jest kult rodziny. Podobnie jak praca, o której pisał Nietzsche, stanowi on w polskich warunkach najlepszy sposób wciągania w pracowniczy kierat i utraty wszelkiej niezależności. W zależności od okoliczności, jękliwe lub nadęte: Mam żonę i dzieci najczęściej znaczy: Muszę robić byle co, wszystko co każą, byle tylko zarobić i najczęściej służy jako ostateczna wymówka dla wszelkiej postaci oportunizmu i przeciętności. Ktoś chyba jest też w końcu odpowiedzialny za rosnące lawinowo szeregi młodych bandytów. Ale w Polsce nikt za nic nie jest odpowiedzialny, a ponad 50% małżeństw zawiera się z tak zwanego przymusu. Potem można całe życie jęczeć i domagać się przywilejów, no bo ma się żonę i dzieci. Kościół przynosi pociechę i jest z narodem, jednak gdy naród jest z mamoną, nie jest to powód do chwały. Ludzie ducha i sam Chrystus byli na ogół przeciw narodowi, ale za to właśnie z duchem i prawdą. I choć mówi się w wypadku krytyki, o polityce obliczonej na tysiąclecia, to oportunizm właśnie na dłuższą metę nie popłaca. Uważne przyjrzenie się dzisiejszym ludziom pozwala twierdzić, że wielu z nich coraz bardziej ma dosyć tego, co jest i na własną rękę poszukuje duchowości. Narkoman wcale nie przepada za kimś, kto mówi mu: fajnie jest, nie trać tylko nadziei, bracie/siostro. Fałsz i łatwizna takiej postawy jest nazbyt widoczna. Ale żeby być znakiem sprzeciwu, trzeba być wojownikiem ducha, a nie cierpiącym na słowotok księdzem-profesorem. Równie fałszywie brzmi stanowisko w sprawie przyrostu naturalnego. Zamiast cieszyć się, że spada liczba aborcji i przyrost ludności, wypada w Polsce lamentować patriotycznie, że "grozi nam" depopulacja oraz że nie będzie kto miał utrzymywać emerytów. To ostatnie oznacza, że w ogóle, aby przeżyć, to musi być nas coraz więcej. Ale mówiąc poważnie, to wydaje się, że w obecnych czasach zalewanie liczbą nie ma sensu, a przy takiej a nie innej kondycji kulturalnej byłoby wręcz żenujące. W Kanadzie i na Antypodach żyje się całkiem nieźle. A co do emerytów, to po pierwsze - trzeba zreformować system emerytalny, a po drugie - zamiast dostarczać "dóbr" przyłożyć się do wychowania dzieci i wnuków tak, żeby nie trzeba było się ich bać na starość. Utrzymanie i kształcenie młodych wcale nie kosztuje mniej, niż oddanie emerytom tego, co im się słusznie należy. W wychowaniu też warto postawić na jakość i zerwać z masową tandetą w tej najważniejszej dla przyszłości dziedzinie.


BZB nr 10 - Nowy ustrój - te same wartości | Spis treści