BZB nr 8 - Peru Urewu - biblijne korzenie ochrony i niszczenia środowiska


PERU UREWU
DWA PROGRAMY JAHWE
A ŹRÓDŁA WSPÓŁCZESNEGO
KRYZYSU EKOLOGICZNEGO

1

Częste są obecnie głosy że z naszym światem jest niedobrze; istotnie to że znajduje się on w stanie ostrego egzystencjalnego kryzysu i że pogrąża się weń coraz głębiej każdemu chyba rzuca się w oczy. Światu zagraża między innymi bomba ekologiczna mająca wszelkie dane po temu aby bez wojny upadku na Ziemię planetoidy najazdu kosmitów itp. załatwić naszą poczciwą planetę i nas wespół z nią - na parę co najmniej tysiącleci jeśli nie na zawsze.

Użyłem słowa bomba... Otóż rolę jaką w bombie jądrowej odgrywają dwie półkrytyczne masy ładunku rozszczepialnego w ekologicznej spełnią zapewne dwa czynniki: rosnące lawinowo przeludnienie i fantastycznie szybka destrukcja zasobów atmo- bio- i litosfery.

Pośrednio odpowiedzialna za tę sytuację jest taka a nie inna konfiguracja i dynamika ziemskiego procesu cywilizacyjnego.

2

Jedną z chętniej powtarzanych obecnie formułek jest ta o rozdrożu na którym jakoby stanęła teraz ludzkość przez kilka ostatnich setek lat fatalnie pchana w jego stronę przez rozmaite cywilizacyjne wektory. Jako punkt zwrotny w tym biegu przyjmuje się myśl Galileusza Kartezjusza bądź antropologię Pica i ogólniej - Renesans włoski; niektórzy sięgają jeszcze dalej w przeszłość - do Ockhama... Ja sam podejrzewałem ongiś, że decydującą rolę dla ukierunkowania naszej cywilizacji odegrał moment w którym - już w łonie chrześcijaństwa - nastąpiło rozbicie archaicznego holistycznego paradygmatu poznawczego na dwie wzajem wyraziście odgraniczone i autonomiczne strefy którym w sferze bytowej odpowiadały określenia sacrum i profanum. Ślad tej rewolucji zaświadczony jest w następującej (teologicznej) wypowiedzi Orygenesa:

... sądzę jednak że wśród niektórych ludzkich uczynków są takie które wprawdzie są wolne od grzechu ale nie wydają się godne tego abyśmy uważali iż tkwi w nich Duch Święty. (...) Jest wiele innych spraw do wypełnienia których wystarcza sama ludzka siła i ani okoliczności nie wymagają ani nie wypada aby obecny był przy nich Duch Święty1.

Mamy tu więc do czynienia z bardzo starą jak się okazuje tendencją myśli europejskiej do sekularyzacji świata. Ciekawe iż pogląd podobny i to w formie jeszcze radykalniejszej wyznają i dziś niektórzy teologowie chrześcijańscy! Oto idąc w ślady H. Coxa ... sugerują oni że sekularyzacja ma swoje korzenie w tradycji biblijnej. Już w samej Biblii na pierwszych jej stronach widzimy początki procesu desakralizacji świata2. Idzie o to że w religiach i mitach dawniejszych (babilońskich itd.) sfery świecka i święta są ze sobą nierozdzielnie splecione wszystko jest skąpane w sakralności. Tymczasem biblijne dzieło stworzenia polega na rozdzielaniu wszystkiego: Bóg oddziela wody górne od dolnych morze od ziemi itd. Wreszcie siebie oddziela od swojego stworzenia... Boskość świętość koncentruje się wyłącznie w Nim.

Koncepcje tego rodzaju stworzyły przesłanki do desakralizacji natury i - á la longue - jej (naukowej) eksploracji podboju co w naszych czasach owocuje by tak powiedzieć niekontrolowaną destrukcją przyrody. (Czy nie pobrzmiewa tu echo gnostyckich przekonań o złu istotowym materii? Albowiem istotnie człowiek wobec Natury zachowuje się tak jak by jej serdecznie nienawidził.)

Z długich i interdyscyplinarnie prowadzonych badań niektórych specjalistów wynika jednak coś poniekąd całkiem odwrotnego. To mianowicie że człowiek jako gatunek na owym osławionym rozdrożu stanął już bardzo dawno temu w epoce jeszcze przedcywilizacyjnej i że właśnie decyzja jaką wówczas podjął określiła całą późniejszą jego historię. Forma cywilizacji globalnej byłaby tedy skutkiem nie zaś przyczyną sytuacji rozdroża. Wybór wobec jakiego człowiek w owych zamierzchłych czasach stanął był niesamowicie wprost dramatyczny wolno zatem sądzić że dokonany został pół albo zgoła nieświadomie. Sprowadzał się - ni mniej ni więcej - do wyboru między coraz pełniejszą realizacją potencjału człowieczeństwa (A. Wierciński) a trwaniem w kondycji małpoluda czyli regresem człowieczeństwa.

Właśnie prof. Wierciński znany antropolog ma na temat poruszanej tu problematyki niemało ciekawych rzeczy do powiedzenia. Twierdzi on mianowicie że:

Ogromnie długi czas zbieraczo-łowieckiego trybu życia który sięga górnego paleolitu włącznie byłby przeto <<Złotym Wiekiem>> realizacji człowieczeństwa w małpoludzie. Potem wraz z <<rewolucją neolityczną>> z jej osiadłym trybem życia i przejściem na gospodarkę rolniczo-hodowlaną rozpoczęło się narastanie dominacji adaptacyjnej strategii technicznej nad inicjacyjną. Wtedy dochodzą do głosu takie czynniki które zmieniają przebieg dalszego <<rozpływu>> potencjału człowieczeństwa w kierunku mozaikowej specjalizacji i regresów ku <<małpie>>3.

Ów hipotetyczny Złoty Wiek człowieka największy rozkwit potencjału człowieczeństwa (prof. Wierciński utożsamia go z ekspansją religii szamanistycznych i technik inicjacyjnych stymulowaną potężnie przez odkrycie halucynogenów4) przypadałby na czas ok. 47 000 lat temu; w jakiś czas potem człowiek dokonał wzmiankowanego wyżej wyboru i poszedł drogą regresu ku małpie. Nieograniczona niepohamowana ciekawość (nazywamy to wzniośle czystym poznaniem) eksploracja świata w celu skonsumowania go (wszystko zobaczyć wszystkiego dotknąć wziąć do ręki nadgryźć) pogoń za ciągle nowymi przyjemnościami - to jawne cechy behawioru małpy raczej niż człowieka5. (Ze swej strony dodałbym tu jeszcze postępującą imaginizację wszelkich idiomów; jak wiadomo małpy są wielkimi miłośniczkami wszelkich obrazków szczególnie ruchomych.) Człowiek wyrzeka się więc jakby swojego człowieczeństwa; brzemię to snadź zbyt mocno go gniecie - łatwiej jednak (a może i przyjemniej?) być zwierzęciem. Zwłaszcza tzw. zwierzęciem wyższym co jednostkom ambitniejszym pozwala zachować miłe złudzenie człowieczeństwa... Człowiek rezygnuje ze swojego kosmicznego powołania.

Na czymże jednak ono polega? Zacytujmy znów prof. Wiercińskiego:

... człowiek stał się gatunkiem predestynowanym do roli centralnego homeostatu w biosferze co przekształciłoby ją z układu samosterownego w układ samodzielny (w sensie Mariana Mazura). (...) Celem ewolucji człowieka i jego kultury jest właśnie pełnienie tej roli6.

Tak się niestety nie dzieje dlatego też

... dalszy rozwój cywilizacyjny w tym samym kierunku ekstensywnej kultury materialnej musi ulec zahamowaniu i kompensacji za pośrednictwem intensyfikacji rozwoju kultury duchowej. Nakazem chwili jest więc ograniczenie zwierzęcego dążenia do maksymalizacji osobniczego komfortu życiowego7.

W przeciwnym bowiem razie

... bardziej prawdopodobna jest niszcząca w skali globalnej katastrofa niż realizacja homeostatycznej funkcji naszego gatunku8.

Człowieczeństwo czyli stanięcie ponad Naturą to obietnica wolności. Uwikłanie się człowieka w sieć własnych zwierzęcych popędów namiętności zachcianek - to rezygnacja z wolności pójście w niewolę Natury ze wszystkimi tego implikacjami zwłaszcza psychologicznymi. Niewolnik czuje się zawsze upokorzony gnębią go resentymenty a więc nienawidzi pana i stara się mu szkodzić. Ten właśnie stosunek łączy obecnie człowieka z Naturą.

3

Tak więc obraz jest wyraźny choć i bardzo ponury: człowiek jawi się w nim jako zdrajca świata i samego siebie jako destruktor świata - zatem samego siebie. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego obie komponenty naszej natury - małpia i ludzka - wchodzą w konflikt i czemu z tego konfliktu zwycięsko wychodzi zwierzę? Dalej: czy konflikt ów jest do przezwyciężenia (np. w duchu heglowskiej dialektyki) czy też ma może charakter nieusuwalnej antynomii?

Ten i ów obserwator złagodziłby może nieco taki konterfekt hominis sapientis wymieniając wybitnych przedstawicieli naszego gatunku których wielkie duchowe dokonania są jakby błyskami platońskiej anamnezy przypomnieniem o naszym pierwotnym przeznaczeniu. Nauczyciele wielkich religii mistycy kompozytorowie... Ale byłby to tylko retusz - paroma jaśniejszymi kreskami - portretu w zasadzie wiernego coraz drastyczniej weryfikowanego przez współczesną nam rzeczywistość.

Seria pytań postawionych wyżej sprowadza się w istocie do jednej zasadniczej kwestii: czy naszkicowany dramat naszego gatunku jest rezultatem działania wolnej woli człowieka jego arbitralnego wyboru czy też może wynikiem jakiegoś odgórnego zaprogramowania które człowiek fatalnie musi realizować? Tak sformułowane pytanie ma zatem implikacje ważne dla przyrodnika filozofa religioznawcy historyka kultury.

Przyrodnik uporałby się może z nim najprościej; stwierdziłby że szansa iż człowiek potrafi radykalnie oderwać się od swego małpiego dziedzictwa była znikoma skoro 99% materiału chromosomalnego dzieli on z szympansem potencjał człowieczeństwa zaś to raptem kilka genów będących najprawdopodobniej wynikiem mutacji (a więc przypadku).

Filozof zastanawiając się nad interesującą tu nas kwestią mógłby przypomnieć że już Nietzsche wysoce niezadowolony z realnego kosmicznego statusu człowieka i głoszący konieczność przekroczenia go przezwyciężenia antycypował rozpoznanie współczesnych antropologów - bo przecież jego Nadczłowiek to nic innego jak tylko postulat pełnej realizacji potencjału człowieczeństwa.

Dalej filozof przywołałby też prawdopodobnie szereg myślicieli którzy na przestrzeni wieków badali funkcjonowanie czystego intelektu (Nagardżuna i Dharmakirti w Indiach Kant na Zachodzie) i doszedłby do wniosku że wewnętrzne sprzeczności w ewolucji świata uczłowieczonego (antroposfery) mają może związek ze strukturą ludzkiego umysłu który wykazuje cechy antynomiczne. Filozof mógłby stwierdzić że omawiany tu problem łączy się z trzecią antynomią Kantowską (przyczynowość określona przez wolność i przyczynowość jako wyłącznie efekt praw przyrody) i że wobec tego jest źle postawiony. (Ale nawet problemy źle postawione miewają realny i to twardy żywot ich bękarcie zaś skutki mogą nam się dobrze dać we znaki.)

Jeśli jesteśmy już przy kwestii antynomii ludzkiego rozumu to można rzecz jasna pójść jeszcze dalej. Można zadać sobie pytanie czy w ostatecznej instancji nie odbijają owe antynomie jakichś antynomii rozumu boskiego skoro człowiek urobiony jest na obraz i podobieństwo Boga...

Że intuicja taka była możliwa przekonują nas te oto słowa znanego teologa prawosławnego G. Florowskiego: ... musimy rozróżnić jak gdyby dwa modusy wieczności: istotną wieczność w której żyje tylko Trójca Święta i przypadkową wieczność wolnych aktów Łaski Bożej9. Dlatego też istnienie w Bogu wiecznej nie stworzonej 'potencjalności' która nie jest ani istotą Boga ani istotą świata ani istotą samą w sobie lecz która implikuje pewien brak możliwości przewidywania wobec stworzenia zakłada antynomiczną koncepcję Boga która znajduje różne formy w teologii bizantyjskiej10.

Religioznawca-historyk kultury zacznie się natomiast zastanawiać czy w rozmaitych mitach religiach wierzeniach tradycjach przechowały się jakieś ślady odbłyski pamięci o owym tak dramatycznym i brzemiennym w skutki zdarzeniu którym był wybór jednej z dwu ścieżek: pod górę ku statusowi półboskiemu (homeostat...) i w dół - z powrotem ku małpie. W specyficznym idiomie mitów i religii drogi te symbolizowane są respective przez dążenie do nieśmiertelności i przez ześlizgiwanie się w byt śmiertelny; wybór drugiej to upadek grzech.

Tu od razu nasuwa mi się na myśl śliczny mit indonezyjski o tym jak to pierwotni ludzie zostali postawieni przed podobnym egzystencjalnym wyborem. Przytaczam go w wersji M. Eliadego:

Na początku niebo było całkiem blisko ziemi i Stwórca miał zwyczaj spuszczania na sznurze podarków dla ludzi. Któregoś dnia spuścił kamień. Przodkowie nie chcieli go jednak i zwrócili się do Stwórcy: 'Na co nam kamień? Daj nam coś innego'. Bóg się zgodził. W kilka dni później spuścił im banana którego ludzie przyjęli z radością. Wówczas z nieba dobiegł ich głos: Skoro wybraliście banana wasze życie będzie takie jak jego. Kiedy bananowiec puszcza nowe pędy główna łodyga obumiera. Tak i wy pomrzecie a wasze miejsca zajmą wasze dzieci. Gdybyście byli wybrali kamień żylibyście tak jak trwa kamień - bez zmiany i bez śmierci11.

Kamień symbolizuje tu nieśmiertelność banan - życie poddane rygorom czasu rozpadowi i śmierci ale za to przyjemne. Godne uwagi w tym micie jest to że o modusie istnienia rodu ludzkiego w świecie zadecydował sam człowiek i jego wolny (choć nie całkiem świadomy bo przodkowie nie wiedzieli o istotnych jego konsekwencjach) wybór. Żaden Zły się w tę sprawę nie wmieszał; co prawda można by jego rolę częściowo przypisać Stwórcy który swoich dzieci nie uprzedził o wszystkich możliwych następstwach ich decyzji (Bóg-oszust? Zły Demiurg u Indonezyjczyków?).

Tym sposobem drogą okrężną dotarliśmy do Arcy-mitu pomieszczonego w Genezis Księdze Ksiąg.

4

Najpierw: czym jest dzisiaj Księga Rodzaju w szczególności zaś zawarta w niej opowieść o stworzeniu człowieka i świata? Otóż teologowie współcześni a za nimi urząd nauczycielski Kościoła katolickiego uznali ostatecznie (snadź pod naporem lawinowo rosnących danych antropologii oraz paleontologii i ustawicznie reinterpretowanej teorii ewolucji) że wyłożonej w Genezis kosmogonii i antropogonii nie należy odczytywać dosłownie że poznawczo nie mają one mocy obowiązującej zachowując wszakże moc teologiczną. Można w pełni przyjąć że relacja o stworzeniu nie pochodzi ani z objawienia pierwotnego ani z objawienia synajskiego lecz że jej źródłem są ludowe opowieści12. I dalej tamże: Za ważną wskazówkę należy uważać rozstrzygnięcie że można przyjąć ewolucję ciała ludzkiego z <<istniejącej już i ożywionej materii>> a więc z organizmu zwierzęcego. Podstawą do tego oznajmienia jest encyklika Piusa XII Humani generis z 12 sierpnia 1950 przełomowa bo akceptująca w zasadzie nowoczesne ujęcie darwinizmu.

Tym sposobem biblijne relacje o stworzeniu jakkolwiek nadal uważane w Kościele za teksty natchnione znowu stały się tym czym zresztą zawsze były - mitami w rozumieniu stricte naukowym religioznawczym. Nastąpiło to po wielu stuleciach traktowania ich treści dosłownie i nieomal dogmatycznie przez ortodoksję chrześcijańską; nie odbił się na tej sytuacji w sposób zauważalny fakt że od samego zarania biblijnej metarefleksji i krytycznych studiów nad Biblią pojawiały się próby - tak żydowskie jak i chrześcijańskie - alegorycznej wykładni Pisma. Wszak jednym z pionierów takiego podejścia do przekazów biblijnych był już Filon z Aleksandrii...

Podkreślam ten kapitalny fakt: dopiero niedawno Kościół rzymski oficjalnie zrezygnował z traktowania biblijnego mitu stworzenia jako źródła poznawczo obowiązującego. Ale przecież w tym charakterze funkcjonował on w naszej cywilizacji przez kilkanaście wieków; zawarte w nim treści i obrazy per fas a często i per nefas narzucane były jako artykuł wiary i fundament wiedzy o świecie... Fakt ten musiał mieć przeto dalekosiężne i głębokie następstwa w wielu dziedzinach duchowego życia Zachodu musiał silnie oddziałać wręcz na obecny kształt naszej cywilizacji włącznie z jej ewentualnymi antynomiami.

5

Celem tego szkicu nie jest przegląd rozmaitych religijnych i filozoficznych idei (wszystkie są spod znaku zapytania unde malum?) wedle których świat jest zły bo jego Stwórca okazał się fuszerem. Na takie tematy napisano już wiele; same prądy gnostyckie doczekały się już olbrzymiej literatury. Chciałbym się raczej zastanowić czy i w jaki sposób w pismach starotestamentowych przejawiają się idee-wektory które kierowały dynamiką cywilizacji zachodniej zwłaszcza w aspekcie intensyfikowania z biegiem czasu i coraz pełniejszego wydobywania na powierzchnię dziejów immanentnych jej (o ile tkwią w niej takowe) sprzeczności.

6

Już na pierwszy rzut oka widać w Księdze Rodzaju (a dotyczy to głównie pierwszych dziewięciu jej rozdziałów) że Jahwe stwarza świat i człowieka według określonego planu i że towarzyszy temu aktowi konkretny zamysł (program - powiedzielibyśmy) co do sposobu bycia w świecie i między sobą istot stworzonych. Boski program wyznacza im role miejsca i rodzaj wzajemnych powiązań ustala siatkę interrelacji. Oto zestawienie węzłowych naszym zdaniem punktów tego programu (cyt. za Biblią Tysiąclecia Księga Rodzaju III wyd.):

  1. Potem Bóg rzekł <<Niech się zaroją wody od roju istot żywych itd. (...) Bądźcie płodne i mnóżcie się abyście zapełniały wody morskie a ptactwo niechaj się rozmnaża na ziemi>> (1 20-22);
  2. <<Uczyńmy człowieka na nasz obraz podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi nad ptactwem powietrznym nad bydłem nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi>> (1 26);
  3. Po czym Bóg im błogosławił mówiąc do nich: <<Bądźcie płodni i rozmnażajcie się abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi>> (1 28-30);
  4. Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden aby uprawiał go i doglądał (2 15);
  5. Po czym Bóg pobłogosławił Noego i jego synów mówiąc do nich: <<Bądźcie płodni i mnóżcie się abyście zaludnili ziemię. Wszystkie zaś zwierzę na ziemi i wszelkie ptactwo powietrzne niechaj się was boi i lęka. Wszystko co się porusza na ziemi i wszystkie ryby morskie zostały oddane wam we władanie. Wszystko co się porusza i żyje jest przeznaczone dla was na pokarm tak jak rośliny zielone daję wam wszystko. (...) Wy zaś bądźcie płodni i mnóżcie się; zaludniajcie ziemię i miejcie nad nią władzę (9 1-3-7).

Program ten konstytuuje jak widać pełną strukturę biosfery mającą funkcjonować samodzielnie wedle dwóch dyrektyw: dynamiczno-prospektywnej (mnożenie się i napełnianie ziemi) i stabilizującej (określenie charakteru łańcucha pokarmowego innymi słowy - tego co dla kogo ma być pożywieniem). Struktura ta była zatem pomyślana przez Jahwe jako system samosterowny (J. Lovelock jeden z najwybitniejszych ekologów współczesnych używa w tym kontekście określenia system samoregulujący się) w rozumieniu cybernetycznym13; człowiek miał w niej przydzieloną rolę na pierwszy rzut oka szczególną wyróżnioną: gospodarza i dozorcy świata (symbolizowanego przesz Rajski Ogród) a nawet jego władcy. Ta funkcja miała mieć również wyraźny aspekt stabilizujący.

Tu jednak nasuwają się pytania: czy system pomyślany i skonstruowany jako samosterowny (a więc poniekąd doskonały bo jeszcze sprzed upadku i dogłębnego skażenia) potrzebował nadzorcy? Czy ów nadzorca wprowadzony do takiego systemu nie staje się per necessitatem elementem obcym a więc - również per necessitatem - zaburzającym jego funkcjonowanie? Czy w świetle dyrektyw szczegółowych (punkty II i III - mnożenie się czynienie sobie ziemi poddaną panowanie nad wszelkimi stworzeniami) człowiek mógł należycie wywiązywać się ze swojej funkcji nadzorcy (homeostatu)?

Innymi słowy: czy między przewidzianą dla człowieka rolą stabilizatora kosmicznego a programem prospektywno-dynamicznym nie zachodzi sprzeczność wynikająca między innymi z faktu że jedna z dyrektyw szczegółowych (mnóżcie się i napełniajcie ziemię) jest wspólna dla istot żywych i człowieka14?

Tak czy owak między wyróżnionymi wyżej dwoma biegunami struktury - prospektywno-dynamicznym i stabilizującym - musiało od początku istnieć napięcie które wszakże przez wiele tysięcy lat ukrywało się pod pozorami względnej równowagi - dopóty dopóki parametry ilościowe prospektywno-dynamicznej części programu nie przekroczyły pewnego progu. Gdy to nastąpiło okazało się że cała misternie z pozoru zaprogramowana struktura bliska jest załamania: nakaz mnóżcie się doprowadził do przeludnienia ziemi i zniszczenia jej zasobów co oznacza że człowiek nie jest w stanie spełniać zawartej w punkcie IV dyrektywy programu Jahwe.

Jeśli wszakże mowa o programie Jahwe to należy zauważyć że w istocie trzeba by mówić o dwóch programach odpowiadających pierwszemu i drugiemu Stworzeniu (przed i po potopie). Program pierwszy pod pewnymi względami znacznie od drugiego ambitniejszy (np. wszystkie stworzenia miały się żywić wyłącznie trawą (1 29-30; Jahwe nie liczył się też z ziarnem zła w człowieku) załamał się bardzo prędko; Stwórca musiał niemal do cna zniszczyć świat i zaczynać swoje dzieło od nowa. Teraz był już ostrożniejszy; przyszło mu nolens volens uwzględnić fakt że ... usposobienie człowieka jest złe już od młodości (8 21). Zmodyfikował zatem stosownie do tego punkt programu dotyczący łańcucha pokarmowego. Odtąd k o n s t y t u t y w n ą jego zasadą stało się zabijanie. Istotne jest to że upadek człowieka był przyczyną p o ś r e d n i ą skażenia świata (czyli zaistnienia w nim zabijania jako życiowej konieczności i strachu jako głównej siły regulującej stosunki między stworzeniami); bezpośrednio i świadomie wprowadził je Jahwe jako modyfikację pierwotnego niezbyt udanego programu. Drugi bardziej realistyczny i pesymistyczny zarazem okazał się też bardziej funkcjonalny. Do czasu jak to obecnie widzimy.

7

Motyw spartaczenia dzieła kreacji przez Stwórcę jest chyba równie odwieczny jak ludzka refleksja egzystencjalna a już na pewno - współczesny z narodzinami krytycznej egzegezy Biblii. Jego korzenie są oczywiste tkwiące głęboko w naoczności potocznego doświadczenia; jego rozprzestrzenienie jest powszechne żywotność zaś - zdumiewająca. W naszych czasach z największym bodaj upodobaniem eksploatuje go słynny intelektualny prowokator i nihilista - Emil Cioran. Twierdząc że człowiek to tylko chore zwierzę że życie jest najokrutniejszą i najwstrętniejszą przypadłością bytu że wreszcie sam Byt jest chorobą złem i cierpieniem i nie ma żadnej przewagi nad niebytem - rumuński myśliciel kwestionuje rzecz jasna twierdzenie jakoby za dzieło stworzenia był odpowiedzialny dobry Bóg. Jeśli już ktokolwiek przyłożył do niego dłoń musiał to być - twierdzi Cioran - Demiurg może nie tyle zły co niedołężny głupawy i niezręczny (podobne stanowisko zajmowali jak wiemy gnostycy rozmaitego autoramentu). Nigdy nie było bo po prostu być nie mogło - uważa Cioran - dobrego doskonałego stworzenia. Byt z istoty swojej jest zły nie znajduje bowiem dla siebie żadnego uzasadnienia filozoficznego ani egzystencjalnego. Dlaczego coś raczej jest niż nie jest? - od tysięcy lat najtężsi myśliciele zadają sobie to samo pytanie. Zapytywali o to już jońscy filozofowie przyrody zapytywał Parmenides Melissos Platon Arystoteles Hegel Heidegger... Właśnie: konieczność Bytu nie dla wszystkich była i jest oczywista.

8

Jeśli idzie o przedmiotowy doczesny aspekt zarysowanej wyżej wewnętrznej sprzeczności programu Jahwe to można by go rozbić na dwie kategorie: a) historyczną i b) literacką.

  1. Gdyby przyjąć że program Jahwe pierwotnie nie był pomyślany jako uniwersalny lecz kierował się wyłącznie do ściśle określonej niewielkiej społeczności (lud wybrany) to należałoby uznać że urzeczywistnienie go nie niosło z sobą żadnych szczególniejszych niebezpieczeństw. Niezbędne korekty do programu (w sensie ograniczenia jego parametrów ilościowych i zakresu terytorialnego) wprowadzałby automatycznie fakt istnienia na ziemi innych społeczności. Zagrożenie powstało dopiero wówczas gdy program został przeniesiony bez żadnych modyfikacji (te oczywiście nie były możliwe ze względu na sakralny charakter tekstów biblijnych) do doktryny religijnej o ambicjach uniwersalistycznych; z tą chwilą ukryte w nim kontradykcje przechodzą od potencji do aktu. I odwrotnie: jeśli mamy wierzyć że skonstruowano go poprawnie wypada przyjąć że pierwotnie był adresowany do ograniczonej ściśle społeczności lokalnej przez lokalnego plemiennego Boga.
  2. Sprzeczność między nakazem mnóżcie się i napełniajcie ziemię itd. (punkty I, III, V) a rolą człowieka jako homeostatu (punkt IV programu) mogła zaistnieć wskutek tego że elementy składowe programu wywodzą się - jak to już dawno ustalili bibliści - z dwóch różnych źródeł odpowiadających może odmiennym tradycjom religijnym a nazwanych jahwistycznym i kapłańskim (starsze jest jahwistyczne); punkty I, II, III, V należą do drugiego nurtu punkt IV do pierwszego. Wiadomo że Księga Rodzaju jest dosyć niejednorodnym zlepkiem elementów pochodzących z kilku różnych podań kosmogonicznych (oprócz dwóch wzmiankowanych wyżej źródeł bibliści mówią o jeszcze dwu innych - elohistycznym i deuteronomistycznym). Redaktor Księgi połączył je z sobą niezbyt subtelnie (rzekomo z rewerencji dla starych i szacownych podań). Skutek jest taki że mamy w pierwszych rozdziałach Genezis dwie różne relacje o stworzeniu i niemało jawnych sprzeczności. Jedną z nich jest może również ta którą tu roztrząsamy...

9

Zastanówmy się teraz w jaki sposób zarysowany wyżej program pragmatyczny Jahwe mógł przez stulecia oddziaływać na mentalność człowieka Zachodu zwłaszcza co się tyczy kształtowania u niego określonej świadomości ekologicznej. Mówiąc o świadomości ekologicznej mam na myśli występujące u rozmaitych ludów w rozmaitych kulturach epokach i miejscach mniej lub bardziej odczuwany imperatyw utrzymywania równowagi w relacjach człowieka z otoczeniem przyrodniczym w szczególności z ożywioną jego częścią (głównie światem zwierzęcym). Zbyteczne jest podkreślać że najgłębsze korzenie przesłanki tego nakazu miały zawsze charakter religijny (związany ze światopoglądem animistycznym kultem totemicznych przodków itp.). Później dołączały się do nich również względy czysto utylitarne. I chyba dopiero od momentu w którym grupa czy plemię zaczynało - w trosce o własny długofalowo pojęty interes - dbać o zachowanie w istnieniu i rozwój poszczególnych gatunków zwierząt łownych można zasadnie w tym kontekście operować kategorią Świadomości... Albowiem dopiero w tej właśnie chwili przekroczony zostaje pewien próg obiektywizacji racjonalizacji przekonań i zachowań dotychczas magicznych w swej istocie.

Tak zdefiniowaną świadomość ekologiczną posiadali w wysokim stopniu Indianie północnoamerykańscy; pokazało się to jaskrawo - i tragicznie - w połowie ubiegłego stulecia kiedy to przez wiele lat z rzędu trwała na amerykańskiej prerii bezsensowna gigantyczna masakra bizonów będących podstawą wyżywienia licznych plemion ludzi o czerwonej skórze. Rzeczy to zbyt dobrze znane aby się tu nad nimi rozwodzić.

Również u niektórych innych ludów archaicznych a także pozostających poza sferą bezpośredniego oddziaływania ideologii judeo-chrześcijańskiej poziom tej świadomości był wysoki. Wśród ludów mongolsko-tureckich u Tunguzów - etosem polowania rządziły żelazne prawa wykluczające możliwość wyniszczenia jakiegokolwiek gatunku zwierzęcego. U Greków bogini Artemida - siostra Apollina! - pełniła funkcję opiekunki zwierzyny. Znanymi wszystkim etnografom reliktami tej postawy są spotykane u różnych ludów zwyczaje pozostawiania resztek plonów na polach ostatnich owoców na drzewie kępek niezestrzyżonej wełny na baranim grzbiecie itp.15.

Rekonstrukcja podłoża proto-filozoficznego takich zachowań (motywowanych bezpośrednio - powtórzmy - przez światopoglądy i wierzenia religijne) nie nastręcza szczególnych trudności a to dzięki olbrzymiej dokumentacji porównawczej gromadzonej przez pokolenia etnografów etnologów antropologów religioznawców. Otóż niemal zawsze mamy tu do czynienia z taką bądź inną odmianą koncepcji świata ujmującą go monistycznie i holistycznie - a więc jako twór jednorodny postrzegany i działający na kształt żywego organizmu którego funkcje i narządy są wzajem z sobą sprzężone wzajemnie się warunkują i na siebie wpływają. W ten sposób świat trwa w dynamicznej równowadze. Każde zakłócenie lokalne musi w ostatecznym rachunku odbić się na funkcjonowaniu innych części organizmu świata i na jego całości. W myśl tego światopoglądu wszystko jest powiązane ze wszystkim nikt zatem i nic nie może bezkarnie ingerować w ten cudowny organiczny i żywy mechanizm jakim jest świat - i człowiek w nim.

Ten bardzo archaiczny (co pokazuje choćby analiza mitu kosmologicznego u rozmaitych ludów) światopogląd legł w gruzach z przyjściem judaizmu i koncepcją creatio ex nihilo przez osobowego Boga. Zasadniczą rolę w tym przełomie odegrała żydowska antropologia w jej biblijnej formie. Zatrzymajmy się przy niej na chwilę; dla przejrzystości i zwięzłości wywodu odwoływać się będę głównie do myśli E. Lévinasa filozofa współczesnego który uznany jest obecnie za najbardziej reprezentatywnego i autorytatywnego (re)interpretatora talmudycznego judaizmu16. Otóż u Lévinasa kwestia sytuacji człowieka w świecie i jego z nim stosunków określona jest przez zasadniczą (i poniekąd ulubioną przez tego myśliciela) figurę żydowskiego losu; jest to Abraham nomada wędrowiec na wezwanie Boga opuszczający rodzinne strony aby udać się na tułaczkę. Postać tę Lévinas uznaje za emblematyczną dla antropologii biblijnej której głównym rysem jest wedle niego wykorzenienie. Człowiek biblijny - a więc przede wszystkim Żyd - to ktoś wykorzeniony nigdzie nie zagrzewający miejsca nie przywiązany do Blut und Boden. (Diaspora jest tej sytuacji ontologicznej aspektem zbiorowym). Świat jest dla Żyda miejscem równie obcym wszędzie gdziekolwiek się on znajduje. To prosta konsekwencja monoteizmu; wszak każdy politeistyczny panteon - twierdzi Lévinas - zaludniają najprzeróżniejsze bóstwa miejscowego krajobrazu - gór rzek ziemi itd.

Człowiek wykorzeniony jest obcy w świecie bez większych zatem oporów może go potraktować przedmiotowo i utylitarnie. Skoro przyjmuje się iż człowiek i świat to dwie ...rzeczywistości bez wzajemnego powiązania istniejące każda dla siebie i tłumacząca się sama z siebie (za Spinozą: per se sunt et per se se concipiuntur)17 to tym bardziej każdą z rzeczy świata można zeń wyjmować i robić z nią co się nam podoba. I tym bardziej że świat dla Lévinasa nie jest bynajmniej objęty sferą sacrum (którego to pojęcia w ogóle nie lubi uważając że było i jest nadużywane w mętnych mistycyzmach).

Tak utylitarny stosunek do świata dostrzegł u Żydów już Hegel i dość gwałtownie go zaatakował (w pismach frankfurckich: pisze o tym Lévinas w eseju Hegel et les Juifs18). Lévinas ubolewa nad tym stanowiskiem wielkiego filozofa ale - rzecz znamienna - zasadniczej polemiki z nim nie podejmuje. (Bo argument że z owego ataku pełnymi garściami czerpali antysemici niczego przecież w istocie nie załatwia).

Jakoż trudno byłoby odeprzeć ten zarzut... Przesłanki do utylitarnej w dalszym ciągu dziejów - nieuchronnie destrukcyjnej postawy człowieka wobec świata dostrzegamy już przecież o czym była mowa w pierwszych ustępach Księgi Rodzaju. Mnóżcie się i napełniajcie ziemię czyńcie sobie ziemię poddaną - te słowa Jahwe skierowane do pierwszej ludzkiej pary są dla pobożnego Żyda czymś znacznie więcej niż tylko nakazem - to błogosławieństwa! Według tradycji pierwsze z sześciuset trzynastu błogosławieństw zawartych w Torze.

W całej żydowskiej tradycji nie spotykamy żadnego śladu żadnej aluzji do ewentualnego nakazu Jahwe stawiającego ograniczenie wyżej wzmiankowanemu błogosławieństwu. Przeciwnie! W słynnym komentarzu Rasziego czytamy na przykład: W Biblii hebrajskiej napisane jest 'peru urewu' <<wydawajcie owoce i mnóżcie się>>. Gdyby w tekście było tylko 'peru' każde stworzenie wydawałoby na świat tylko po jednym młodym 'urewu' ma zatem oznaczać że jedno [stworzenie] może rodzić więcej młodych19.

Tak więc człowiek otrzymał od Jahwe mandat na sprawowanie władzy nad światem i wykorzystywanie go według swojej woli. Czy to ma być jednak swa-wola niczym nie powściągana? Przecież w tej samej Księdze Rodzaju mamy również słowa o nałożonej przez Jahwe na Adama funkcji ogrodnika i stróża Edenu; ma on czuwać nad wszystkim co jest w Ogrodzie. Tradycja żydowska odnotowała rzecz jasna tę okoliczność. Niewywiązywanie się człowieka z obowiązków ogrodnika obwarowane jest karą jak to czytamy w cytowanym komentarzu Rasziego. Kara może być surowa: degrengolada człowieka do poziomu zwierzęcia i podleganie niewoli własnej zwierzęcości20. Toteż człowiek jakoś tam stara się wypełniać nałożone nań zadania; czytamy w Talmudzie że gdy zaraz po wykiełkowaniu zielonej trawy groziło jej uschnięcie Pierwszy Człowiek wstawił się za nią u Jahwe który spuścił deszcz tak by mogła wzrastać21. Rzadki to jednak w tradycji żydowskiej przykład ekologicznej interwencji człowieka. I o tyle jeszcze nieistotny że dotyczący roślin które - zgodnie z tąż tradycją - w hierarchii stworzenia figurują w tej samej kategorii co materia nieożywiona w ostrym przeciwstawieniu do zwierząt i człowieka. (Z czego zresztą nie wynika iżby zwierzęta tworzyły z człowiekiem wspólnotę; owszem wiemy że człowiek od razu wykluczył je jako swoich towarzyszy. Biblia ustanowiła głęboki rozdział między człowiekiem a zwierzętami są one bowiem dla biblijnej mentalności tylko ożywionymi rzeczami22). Dlatego za raczej gołosłowne i nieprzekonujące uznać trzeba gorące zapewnienia niektórych współczesnych żydowskich komentatorów że Biblia bynajmniej nie dozwala owszem zakazuje człowiekowi bezmyślnej destrukcji otoczenia naturalnego. Ich deklaracje w tym względzie współbrzmią wprawdzie idealnie ze współczesnymi obiegowymi treściami i postulatami powszechnej świadomości ekologicznej trudno jednak doszukać się wyraźnego oparcia dla nich w literaturze żydowskiej tradycji23.

Jahwe jest Bogiem Życia w szczególności zaś - Bogiem Płodzenia. Ludzi i wszelkich stworzeń żywych ma być na świecie jak najwięcej gwoli większej chwały Stwórcy. Dlatego wykorzystywanie przez człowieka (zwłaszcza mężczyznę!) wszelkich zachowań seksualnych do celów innych niż płodzenie jest w Biblii jednym z najcięższych grzechów za które karą może być tylko śmierć (vide przypadek Era i Onana). Nawet gdyby zachowania seksualne miały posłużyć jako droga bądź instrument pomocniczy przy realizacji wysokich celów duchowych lub soteriologicznych (jak u rozmaitej maści gnostyków przede wszystkim zaś wśród śiwackich i buddyjskich tantryków) - byłoby dla prawowiernego Żyda okropnym występkiem gdyż stanowiłyby formę odmowy płodzenia co Jahwe zwykł odbierać jako osobisty afront...

Tu można zadać sobie pytanie: czy człowiek biblijny nigdy się przeciwko temu przymusowi błogosławieństwa nie buntował? Owszem można w tradycji żydowskiej doszukać się śladów takiego sprzeciwu. Pewien stary przekaz mówi na przykład że głównym grzechem pokolenia potopu była odmowa płodzenia potomstwa. Nawet Noe z początku wzdragał się przed małżeństwem; godne jest uwagi że pierwsze dziecko urodziło mu się gdy liczył już pięćset (!) lat. Albowiem on również powiedział: dlaczego miałbym wydawać potomstwo na świat który prawdopodobnie zostanie zniszczony?24. Jahwe atoli jak wiemy wnet przywołał go do porządku. Również w tradycji kabalistycznej (w Księdze Zohar) mamy wzmianki o tym grzechu pokolenia Potopu; według Rabbiego Szimona miał on polegać na niezezwoleniu aby górne i dolne wody spotkały się w zjednoczeniu między stroną męską i żeńską tak jak powinny. Zostali przeto ukarani przez wodę. Co więcej wody potopu były straszliwie gorące tak że skóra odpadała co było karą za grzech który popełnili marnotrawiąc ciepłą ciecz [czyli nasienie]25. Profesor Wierciński analizując tekst biblijny przy użyciu metod hermeneutyki kabalistycznej (gematria) dochodzi do wniosku że w związku z owym grzechem nie chodziło tylko o sam coitus interruptus jako taki lecz także o wykorzystywanie spermy <<niezjednoczonej>> do celów obrzędowości orgiastycznej czy wręcz praktyki inicjacyjnej <<Lewej Gnozy>> Wielkiej Bogini wymagających erotycznego współdziałania obu płci26.

Biblijny światopogląd nie znał ściśle biorąc ascezy seksualnej zwłaszcza podobnej do indyjskiej - a więc jako techniki spirytualnej i soteriologicznej. Jest to jeden z najistotniejszych rysów różniących cywilizację judaizmu od innych wielkich tradycji kulturowo-religijnych archaicznych i nowożytnych: druidyzmu zoroastryzmu pitagoreizmu chrześcijaństwa buddyzmu hinduizmu.

Innym takim rysem jest olbrzymie ciśnienie tradycji jakiemu poddawany jest każdy Żyd; presja ta w zasadzie wyklucza wszelki poważniejszy bunt przeciwko ortodoksji (jest rzeczą znamienną że nie ma i nie było w obrębie judaizmu ruchów heterodoksyjnych porównywalnych z herezjami w łonie chrześcijaństwa czy islamu). Jak nieco prowokacyjnie powiada Lévinas Żyd nawet gdy nie wypełnia literalnych nakazów Tory nawet gdy przestaje czuć się Żydem - dobrym Żydem być nie przestaje owszem jest wówczas może lepszym Żydem niż kiedykolwiek... Tenże Lévinas utrzymuje że judaizm to religia wolności w stopniu wyższym niż którakolwiek inna. Jeśli tak to przyjąć trzeba iż granice tej wolności zakreślone są przez ortodoksję znacznie wyraźniej niż w jakiejkolwiek innej religii.

Wszystko to sprawia że przeciwko autorytatywnemu orzeczeniu Jahwe iż Byt jest dobry nawet bardzo dobry Żyd buntuje się nader rzadko i do ontologicznego nihilizmu jest absolutnie organicznie niezdolny. Następną zatem cechą charakterystyczną żydowskiego światopoglądu jest umiłowanie życia - za wszelką cenę i wbrew wszystkiemu co w świecie złe wbrew śmierci. Chwile zwątpienia są w tym względzie nadzwyczaj rzadkie i natychmiast przezwyciężane; tym bardziej godne odnotowania się stają. Oto mamy w Talmudzie taką relację:

Przez dwa i pół roku spierał się dom Szammaja z domem Hillela. Pierwsi mówili: <<Byłoby lepiej jeśliby człowiek nie został stworzony>>. Drudzy mówili: <<Lepiej że został stworzony niż gdyby nie został stworzony>>. W końcu doszli do wniosku że byłoby lepiej gdyby człowiek nie został stworzony27.

Można bez końca spekulować co też żydowscy mędrcy mieli na myśli... Czy tylko wydawali sąd o przeszłości? Czy może przeczuwali ogrom zniszczeń i zła jakiego przyczyną stanie się nieokiełznanie człowieka w każdej dziedzinie? A może zdawali sobie już sprawę z tego że homo jest jedynym gatunkiem którego zniknięcie ze świata nie zakłóciłoby równowagi w naturze owszem może nawet przywróciłoby ją tam gdzie właśnie za sprawą korony stworzenia została zachwiana?

CHRZEŚCIJAŃSTWO

I. Etos protestancki

Myśl że istnieje ścisła zależność między obecnym kryzysem ekologicznym a pewnymi fundamentalnymi duchowymi wykładnikami zachodniej cywilizacji jest logicznym następstwem założenia związku między stosunkiem człowieka do otaczającego go świata a zespołem determinowanych kulturowo (religijnie filozoficznie) jego wyobrażeń o tymże świecie. Podobne założenie i konstatacja są oczywiste aż do banalności i jest czymś zdumiewającym że nowoczesna myśl ekologiczna niemal zupełnie zaniedbała ten trop. Skupiła się za to na konstruowaniu mniej lub bardziej skomplikowanych mniej lub bardziej sugestywnych modeli teoretycznych obiegów substancji w przyrodzie na opisach biocenoz i ekosystemów na sporządzaniu symulacyjnych modeli ich interrelacji itd. a także na gromadzeniu danych statystycznych obrazujących charakter zakres i rozmiary zmian spowodowanych w przyrodzie przez człowieka. To pewne iż prace tego rodzaju mają wielką wagę teoretyczną i praktyczną; nie podlega wszakże kwestii że ograniczają się one zwykle do opisu diagnozy rejestracji stanu faktycznego z rzadka tylko sięgając do najgłębszych przyczyn wszystkich opisywanych zmian - przyczyn które jak zwykle w takich sytuacjach tkwią w ludzkich umysłach i sercach.

Wyjątkiem jest w tym względzie Lynn White Jr. historyk autor liczącego tylko cztery strony (!) ale za to o wielkim gatunkowym ciężarze artykułu pt. The Historical Roots of Our Ecologic Crisis (Science t. 155 nr 3767) opublikowanego w 1967r. Badacz ten zastanawiając się nad źródłami współczesnego kryzysu ekologicznego dochodzi do wniosku że wiążą się one ściśle z ostatecznym triumfem zachodniego chrześcijaństwa nad ideologią pogańską. Nastąpiło to jego zdaniem w średniowieczu i wywołało prawdziwą rewolucję psychologiczną a w dalszej konsekwencji - zmianę paradygmatu określającego stosunek człowieka do przyrody. Odtąd w cywilizacji Zachodu zaczyna wszechwładnie panować antropocentryzm. Człowiek postrzega siebie jako byt ostro oddzielony od Natury i suwerennie nad nią panujący; z pełną już świadomością zaczyna ją traktować jak przedmiot rzecz środek medium. Okres następny już nowożytny przynosi rozwój nauki i rozkwit najrozmaitszych form zobiektywizowanego .poznania; pogłębia on i utwierdza władcze przedmiotowe traktowanie przyrody przez człowieka wzbogacając wszakże tę jego podstawę o rys nowy - jawną wrogość wobec Natury traktowanej jako uprzykrzona zawada na drodze do zbudowania tu na tym tak przecież niedoskonałym padole Miasta Idealnego. Albowiem - wywodzi L. White - epoka zawarta między r. 1500 a r. 1800 to również czas F. Bacona twierdzącego że człowiek jest centrum świata i I. Newtona który pisze: Trzeba Naturze wyrwać z gardła to co ukradła28. Ten trwający trzy stulecia z okładem okres wydaje też na świat wielkie utopie Morusa i Campanelli. I rewolucję przemysłową znaczoną pierwszymi wielkimi spustoszeniami w środowisku człowieka Zachodu (zupełna deforestacja Szkocji i Anglii. Tu wypada zaznaczyć że Zachód bynajmniej nie ma monopolu na absurdalną destrukcję biosfery; już w początkach cesarstwa a więc przeszło dwa tysiąclecia temu proces wylesienia wielkich obszarów był bardzo zaawansowany w Chinach).

W wieku XIX sprawy toczą się w tempie zawrotnym. Na mapie sporządzonej specjalnie w tym celu w 1889r. uwidoczniono wokół Aberdeen Cardiff Glasgow Newcastle Manchesteru Liverpoolu i paru innych miast angielskich rozległe strefy ekologicznej klęski. Puszczona w ruch w 1888r. fabryka w Sudbury (Ontario Kanada) zniszczyła 200 tysięcy ha otaczającego ją sosnowego boru. Sir J. Hoocker pisząc o wyrębie kalifornijskich lasów sekwojowych w XIX w. używa określenia stulecie eksterminacji i przedstawia ten proceder tak: ...wyrok na te szlachetne lasy już zapadł. (...) Od jakichś dwudziestu pięciu lat Anglosas ze ślepą wściekłością posługując się ogniem bądź piłą niszczy wszystko czego nie może wykorzystać nie szczędząc niczego - ani drzew młodych ani starych29.

Jest to świadectwo bardzo symptomatyczne właśnie dla dziewiętnastowiecznej mentalności anglosaskiej. Relacji podobnych ukazujących dość dziwny dla nas obecnie stosunek - pełen wrogości ba nawet nienawiści do przyrody żywej - znamy wiele szczególnie z dziejów podboju amerykańskiej prerii i dziewiczych lasów. Ówcześni pionierzy wydzierając przyrodzie nowe grunty pod uprawę mówili wręcz o łamaniu prerii.

Z postawami podobnymi mamy do czynienia również w innych krajach protestanckich (np. w Skandynawii gdzie na ogromną skalę prowadzono niszczycielską eksploatację pogłowia wielorybów). Tu dotykamy sedna sprawy która wyjaśnia się poniekąd gdy uświadomimy sobie że Reforma Lutra była zorientowana starotestamentowo tzn. przywracała ostry rozdział Boga od człowieka człowieka zaś - od Natury. Teologia Reformacji akcentując (w duchu par excellence judaistycznym) mocno wyłączną świętość (sanctitas) i transcendencję Boga i odejmując wszelki cień sakralności Naturze (co nie bez przyczyny uznawała za dziedzictwo pogańskiego Antyku) otwierała jednocześnie człowiekowi pole dla zupełnej arbitralności w jego poczynaniach ze światem materialnym. Wszystko to - twierdzi L. White - odbywało się w myśl nakazu Jahwe z Rdz 1 28 - 30 (Bądźcie płodni i rozmnażajcie się abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną itd.) - nakazu wyniesionego do rangi hasła epoki i niepodważalnego dogmatu. Relacjonując poglądy White'a J-P. Deléage pisze: Zdaniem White'a (...) nasz kryzys ekologiczny zakończy się dopiero w dniu gdy wyrzekniemy się postulatu religii monoteistycznych zgodnie z którym jedyną racją istnienia przyrody jest służyć człowiekowi30.

II. Wątki teologiczne

Obecna sytuacja naturalnego środowiska człowieka pośrednio wynikałaby więc z tego że chrystianizm przejął cały bagaż filozoficzny antropologiczny i teologiczny Starego Testamentu en bloc rezygnując z podejścia krytycznego i wybiórczego jakkolwiek wiele istotnych treści Biblii zreinterpretował pod kątem własnych potrzeb pastoralnych i eklezjologicznych (posługując się w tym celu hermeneutyką typologiczną).

Toteż w światopoglądzie chrześcijańskim trwają nadal bez większych zmian i przewartościowań fundamentalne biblijne prawdy o człowieku i świecie. Przez nieomal dwadzieścia stuleci określały one model stosunków między tymi dwiema rzeczywistościami i - mimo zachodzących od niedawna w tym zakresie zmian - siłą rozpędu nadal te stosunki kształtują.

Powtórzmy i podkreślmy: właściwy chrześcijańskiej cywilizacji stosunek człowieka do świata i jego elementów (w tym przyrody żywej) ma charakter władczy przedmiotowy i utylitarny i głębokie korzenie tego stosunku tkwią w Biblii hebrajskiej. Na to stworzeni jesteśmy abyśmy panowali nad innymi stworzeniami - mówi św. Augustyn31. Podobnie Laktancjusz32 podobnie św. Ambroży33 podobnie inni Ojcowie Kościoła; ich listę można by wydłużyć.

Świat jest zatem dla syna cywilizacji judeo-chrześcijańskiej polem eksploracji i eksploatacji przy czym o rządzących tą ekspansją kryteriach i ograniczeniach decyduje sam człowiek - jedyna istota rozumna. Jakoż Jahwe tak drobiazgowy i szczegółowy w przepisach i nakazach oraz zakazach rytualnych kultowych był nadzwyczaj wstrzemięźliwy w kwestii relacji człowieka z przyrodą; zostawił te sprawy snadź do uznania człowieka ufając jego rozumowi i poczuciu odpowiedzialności. Ale już św. Augustyn przeczuwał chyba związane z tym niebezpieczeństwa pisał bowiem:

Są nadto inne rozmaite punkty oceny stworzeń stosownie do pożytku ich w różnych kierunkach i wtedy nawet niektóre twory czucia pozbawione wyżej stawiamy od obdarzonych czuciem i to tak dalece że gdyby było w mocy naszej radzi byśmy niektóre istoty czuciem obdarzone zupełnie wyplenić spośród wszech natur bądź dlatego że nie wiemy jaki jest ich cel i zadanie w świecie bądź też - że ten ich cel choć i wiadomy nam lekceważymy mając osobiste wygody na względzie34.

Również u współczesnego egzegety poruszającego omawiane tu zagadnienie wyczuwamy jakieś zakłopotanie i duchową niewygodę gdy czytamy taki oto komentarz do Księgi Rodzaju:

Człowiek może posługiwać się światem materialnym nieożywionym a także roślinami i zwierzętami ale zgodnie ze swą naturą rozumną i zgodnie z naturą tych istot35.

I trudno się zaiste dziwić temu zakłopotaniu. Cóż to bowiem znaczy korzystać ze zwierząt zgodnie z ich naturą? Czyż to rzeczywiście natura słonia predestynuje go do dźwigania belek w Indiach? Albo jakaż to natura wieprza przesądza o tym że tak często i chętnie gościmy go w postaci szynki bądź kotleta schabowego na naszych stołach? A cóż wspólnego ma natura szczupaka z jego życiową rolą jako zimnej zakąski (w galarecie) do wódeczki? Chyba tylko używanie w Chinach kormoranów do łowienia ryb wydr w dawnej Polsce do tych samych celów sokołów - do polowań na króliki itp. - istotnie uznać można pod pewnymi wszakże zastrzeżeniami za posługiwanie się zwierzętami zgodnie z ich naturą.

W samej rzeczy czcigodny biblista może nieświadomie wypowiedział w zacytowanym zdaniu kwintesencję naszego ludzi cywilizacji judeo-chrześcijańskiej podejścia do świata - do jego bogactw do roślin i zwierząt; o tym czym one naprawdę są my decydujemy; ich naturę określają po prostu nasze doraźne potrzeby i wyobrażenia co do stopnia ich przydatności do naszych celów. Między epoką św. Augustyna a wiekiem dwudziestym - jakiż szmat czasu! I jakże nikły postęp w teologii środowiska naturalnego!

Tu nasuwa się pytanie: czy wśród wczesnych myślicieli chrześcijańskich nie znalazł się nikt kto by dostrzegł niebezpieczeństwo związane z nierestryktywnym realizowaniem nakazu danego człowiekowi by się mnożył napełniał okrąg ziemi i czynił ją sobie poddaną?

Owszem był pośród Ojców Kościoła taki mąż żyjący niemal współcześnie ze św. Augustynem i Afrykańczyk podobnie jak biskup Hippony: św. Cyprian. Przed jego przenikliwością trzeba doprawdy schylić głowę skoro napisał co następuje:

[Bóg] pierwszym wyrokiem przykazał rosnąć i rozmnażać się drugim zalecił i powściągliwość. Gdy jeszcze świat jest pierwotny i pusty rodząc z zapasów płodności rozszerzamy się i rośniemy dla powiększenia rodzaju ludzkiego; gdy już okrąg ziemi zajęty jest a świat napełnionym ci którzy mogą pojąć powściągliwość żyjąc zwyczajem rzezańców otrzebiają się do królestwa. Tego Pan nie nakazuje lecz zwraca uwagę nie nakłada jarzma konieczności skoro pozostaje wolna wola36.

Co prawda proponowane przez św. Cypriana środki homeostatyczne uznać dziś możemy za nieco przesadne ale za to zgodne są one z ówczesnym Zeitgeistem (por. przypadek Orygenesa). Ważne w tym fragmencie jest natomiast twórcze rozwinięcie przesłanek teologicznych (zaczerpniętych pewnie z pism św. Pawła) w stronę kwestii demograficznej jak byśmy dziś powiedzieli. Jedyny to znany mi przykład tego rodzaju i tym bardziej godny uwagi. Czyni on św. Cypriana drugim - obok św. Franciszka - patronem nowej chrześcijańskiej teologii środowiska naturalnego uwzględniającej między innymi naszą aktualną wiedzę o świecie (to na przykład że zwierzęta nie są żywymi rzeczami ale że noszą w sobie pierwiastki osobowe - pewne formy życia psychicznego afektywnego itd.) i próbującej stawić czoło zagrożeniu ekologicznemu.

Teologia taka pozostaje jak dotąd w sferze postulatów.

Zakończenie

Jest oczywiste że całokształt relacji człowieka ze światem jak najściślej wiąże się z relacją człowieka z innym człowiekiem; są to dwie strony tego samego problemu. Można by powiedzieć więcej: ta druga sfera wydaje się ważniejsza bo pierwotniejsza i dla człowieka konstytutywna. Relacje człowieka ze światem jawią się jako zapośredniczone przez stosunek ja-ty. Innymi słowy określona antropologia implikuje określoną ekologię.

Wokół tego właśnie zagadnienia krąży nowoczesna myśl żydowska reinterpretująca Biblię. Nie ulega wątpliwości że gatunek homo faber nie stałby obecnie przed tyloma - i takimi - problemami gdyby był w swoim czasie (bo dziś jest już prawdopodobnie za późno) wyciągnął z historii Kaina stosowną naukę; mogłaby ona skompensować niedopatrzenia pierwszego Programu Jahwe. E. Lévinas pisze: Pytanie Kaina: <<Czy jestem stróżem brata mego?>> - nie jest zwykłym zuchwalstwem. Pochodzi ono od człowieka który nie zaznał jeszcze odczucia solidarności ludzkiej i który myśli (jak wielu współczesnych filozofów) że każdy istnieje dla siebie i że wszystko jest dozwolone37. Myśli mianowicie że wolno mu się na tym padole rozpychać łokciami.

Lévinas mówi dalej: Żadne prawo nie może wypływać z prostego faktu że ktoś potrzebuje przestrzeni życiowej. Moja świadomość własnego ja nie objawia mi żadnego prawa38. Uściślijmy: stwierdzenie to jest ważne tylko w odniesieniu do człowieka dorosłego; dzieciństwo o tyle jest rajem że mały człowiek czuje się pępkiem i osią świata kimś najważniejszym.

Tak więc tragedia Kaina sprowadzałaby się do dramatu niedojrzałości. Ale czy i człowiek współczesny nie jest pod tym względem do Kaina bardzo podobny? Cóż nie byłoby w tym nic dziwnego wszak podług biblijnego mitu właśnie od Kaina się on wywodzi. Jesteśmy zatem Kainitami - choć między nami a tragiczną przygodą naszego praszczura rozległ się nakaz Jahwe kochaj bliźniego twego jak siebie samego (Kpł 19 18). Dlaczego nie potrafimy realizować tego nakazu?

Po pierwsze być może znów napotykamy w nim jakiś ekskluzywizm ciasnotę spojrzenia właściwą małym społecznościom pierwotnym. Są one więźniami własnego konkretnego plemiennego języka którego pojęcia dobrze obsługują grupę plemienną ekstrapolowane wszakże w wymiar uniwersalny mogą tracić swoją siłę i nośność. Poszerzanie ich zakresu drogą późniejszych zabiegów egzegetyczno-translatorskich nie zawsze musi być przekonujące prowadzić też może do wytworzenia wewnętrznej pojęciowej sprzeczności w obrębie danego cywilizacyjnego uniwersum. Cóż to bowiem znaczy bliźni? W tekście hebrajskim mamy: achawta et-re'echa kamocha. Słowo re'echa znaczy dokładnie twój przyjaciel członek tej samej grupy co ty; w greckim przekładzie (Septuaginta) mamy tu słowo plesion znaczące właściwie sąsiad. Daleko stąd do współczesnego sensu który jest reinterpretacją chrześcijańską... Czy uprawnioną? Czy można bezkarnie w stare bukłaki wlewać nowe wino?

Po drugie - co to znaczy kochać jak siebie samego? Czynić dla bliźniego tyle samo co dla siebie? A może nawet więcej? I nawet wówczas gdy on bynajmniej sobie tego nie życzy? Ten nakaz jeśli traktować go zbyt dosłownie może kryć w sobie śmiertelną wręcz pułapkę. Ostatecznie nie ma powodu do wątpienia w jak najlepsze intencje ludzi posyłających na śmierć innych ludzi - w trosce o najwyższe ich dobro zbawienie duszy...

Może więc nadszedł czas aby treść nakazu zreinterpretować negatywnie: jeśli naprawdę miłujesz bliźniego to najpierw zobacz czy mu aby nie przeszkadzasz. I zrób mu trochę więcej miejsca pod słońcem.

Ireneusz Kania

Z tomu: Uniwersalne wartości etyczne w różnych kulturach Materiały Uniwersytetu Jagiellońskiego Sympozjum Etycznego Kraków 7-8.6.93 Kraków'93.

PRZYPISY:

  1. Orygenes, Homilie o Księgach Liczb Jozuego Sędziów, ATK, Warszawa 1980 t. I, przeł. S. Kalinkowski.
  2. H. Boucherie Qui donc est Dieu?, Desclée de Brouer, Paris 1990, s. 14.
  3. A. Wierciński, Ewolucja magii i religii (Materiały do wykładów cz. I), skrypt wydany przez UW, Warszawa 1989, s. 31-33.
  4. Wolno sądzić że ze względu na rolę kobiety w cywilizacji zbieraczo-łowieckiej mogło ono być właśnie jej dziełem. Wydaje się że biblijna opowieść o Ewie i jabłku (czyli owocu Drzewa Poznania dającym wiedzę transcendentalną) jest dosłowniejszą, niż moglibyśmy zrazu sądzić, relacją z tego odkrycia.
  5. Wydaje się, że z analogicznym podejściem mamy do czynienia u Bergsona. On również domniemywał, że ludzkość w którymś momencie swojej ewolucji stanęła przed dylematem: czy podążać drogą eksploracji i opanowywania materii, czy też zwrócić się w głąb siebie, by lepiej uchwycić istotę psychizmu (życia, które to pojęcie funkcjonuje u Bergsona jako swego rodzaju Ding an sich). Te dwie (rozbieżne) funkcje ludzkiego ducha Bergson określa mianem inteligencji i intuicji; w sytuacji idealnej powinny się one uzupełniać, równoważyć. Człowiek Zachodu atoli już od dawna rozwija tylko władze intelektualne, intuicja została w naszej cywilizacji niemal zupełnie zaniedbana na rzecz inteligencji (por. H. Bergson L'évolution créatrice, Félix Alcan Editeur, Paris 1913, wyd. XII s. 290, zwłaszcza koniec rozdziału III).
  6. A. Wierciński, op. cit., s. 91.
  7. Tamże.
  8. Tamże, s. 34. Trzeba powiedzieć przy tej okazji, że nie wszyscy antropologowie są takimi pesymistami co do przyszłości rodzaju ludzkiego, choć pesymistyczną diagnozę obecnego stanu raczej podzielają. P. Lecomte du Nou˙ zwolennik telefinalizmu w teorii ewolucji, autor głośnej niegdyś a dziś niesłusznie zapomnianej książki L'Homme et sa destinée (Paryż 1963), uważa na przykład, że ludzie wprawdzie w swojej masie tkwią głęboko w kompleksie zachowań zwierzęcych, jednostki zaś świadome prawdziwego wyższego powołania człowieka są nad wyraz nieliczne ale tłumaczy ten stan rzeczy zwykłą w dziejach ewolucji prawidłowością: człowiek prawdziwie uczłowieczony to jakby mutant inicjujący nowe stadium pochodu ewolucyjnego - a takich zawsze na początku jest niewielu. Może nawet jeden. Tylko oni wszakże się liczą bo tylko oni pomyślnie przechodzą nowy próg - próbę wolności i swobody wyboru. Inni, którzy próbie nie sprostali, ... nie byli dość zaawansowani w ewolucji, aby zrozumieć. Jeśli o nich idzie, próba okazała się porażką (s. 193). Przegrali swoją szansę; ich istnienie miało sens wyłącznie statystyczny, taki jaki mają dziesiątki tysięcy rybich jajeczek z których przetrwa jedynie niewielki procent. Rodzaj ludzki, zdaniem Lecomte'a du Nouÿ, dopiero stoi u progu prawdziwej, bo duchowej ewolucji, której perspektywy są niezmierzone. Widzimy w tym stanowisku wyraźną zbieżność z poglądami Teilharda de Chardin.
  9. Cyt. w: J. Meyendorff, Teologia bizantyjska, IW PAX, Warszawa 1984, przeł. J. Prokopiuk, s. 170.
  10. Tamże.
  11. M. Eliade, Okultyzm, czary, mody kulturalne; esej Wprowadzenie do mitologii śmierci, Oficyna Literacka, Kraków 1992, przeł. I. Kania, s. 42.
  12. A. Läpple, Od Księgi Rodzaju do Ewangelii, Wyd. Znak, Kraków 1983, przeł. J. Zychowicz s. 59.
  13. Por. poniższe wersety z Księgi Mądrości Syracha (cyt. według Biblii Tysiąclecia III wyd.):
    Na rozkaz Pana na początku stały się Jego dzieła i gdy tylko je stworzył, dokładnie określił ich zadania. Uporządkował je na zawsze od początku aż w daleką przyszłość (16 26 - 27).
  14. Cytowany już przeze mnie P. Lecomte du Nouy również zwrócił uwagę (L'Homme... op. cit. s. 192) na tę dyrektywę (punkty I, III i V Programu); jest ona jego zdaniem fundamentem zwierzęcej niewoli. Umknęło tylko jego uwagi, że treść tej dyrektywy obowiązuje w Biblii również człowieka i że poza niewielką różnicą w formie (do zwierząt Jahwe mówi, człowiekowi zaś błogosławi) ujęta jest ona tak samo nierestryktywnie.
  15. Te i inne przykłady w: J.-P. Roux, Le Sang, Fayard, Paris 1989.
  16. Zwłaszcza tom esejów i artykułów Difficile liberté, Essais sur le judaisme, Albin Michel, Paris 1976, III wyd., przejrzane i poprawione.
  17. Tamże s. 263.
  18. Tamże s. 328 - 333. Pan dr hab. Ł. Trzciński zwrócił moją uwagę na fakt, że ten stosunek do natury - przedmiotowy, instrumentalny i władczy - znalazł najwyraźniejszy i drastyczny nawet wyraz w pewnych pismach K. Marksa. To one właśnie, jak można sądzić, inspirowały znane stalinowskie przedsięwzięcia w rodzaju odwracania biegu rzek itp. Ten stosunek do natury był jednym z centralnych elementów komunistycznej religii.
    Mielibyśmy zatem do czynienia z drugim - obok motywu kolektywnego zbawienia poprzez wypełnianie Prawa - motywem myśli marksowskiej o proweniencji starotestamentowej.
  19. Raszi 'al ha-Tora Der Raschi-Kommentar zu den fünf Büchern Moses, przeł. J. Dessauer, Budapest 1887, s. 4.
  20. Niech panuje itd. W Biblii hebrajskiej: wejirdu bidgat itd. To wyrażenie może znaczyć zarówno <<panować>> (radah) jak i <<zstępować>> (jarad). Otóż jeśli człowiek okaże się tego godny, powinien być władcą świata zwierząt: jeśli nie, to spadnie do poziomu zwierzęcia i jego zwierzęcość zawładnie nim (tamże, s. 5).
  21. Czytamy o tym u Rasziego, s. 6. Przypowieść ta znajduje się w traktacie talmudycznym Cholin 60; przytacza ją też Hagada (J. H. Rawnicki H. N. Bialik, Sefer ha-Agada, t. III ks. 6, Odessa 5671 [1911] s. 143 [Beri'at ha-'olam]).
  22. ... Człowiek odrzucił zwierzęta jako swoich ewentualnych towarzyszy. Odwrotnie niż Enkidu w eposie o Gilgameszu samotny człowiek z Księgi Rodzaju odrzucił zwierzęta; zwierzęta nie odrzuciły człowieka (Adrien J. Bledstein cyt. w: The Torah, A Modern Commentary [W. Gunther Plant Bernard J. Bamberger] Union of American Hebrew Congregations 1980 b.m. s. 25).
  23. W zacytowanym wyżej komentarzu (do Rdz 1 28) czytamy m.in.:
    Twierdzenie, że wers ten dostarcza <<usprawiedliwienia>> dla eksploatacji środowiska, co prowadzi do zatrucia atmosfery, skażenia naszej wody i grabieży zasobów naturalnych, jest (...) całkowitym zniekształceniem prawdy. Przeciwnie, Biblia hebrajska i żydowscy interpretatorzy zakazują takiej eksploatacji. Judaizm idzie o wiele dalej i podkreśla, że obowiązkiem człowieka jest nie tylko chronić świat przyrody, ale i sprzyjać jego rozwojowi, gdyż człowiek jest <<współpracownikiem Boga w dziele stworzenia>>.

    (...) Świat zwierzęcy oraz wszystko, co rośnie i przekazuje życie, ma swoje prawa na tym świecie, prawa, które człowiek musi szanować, nawet jeśli ze wszystkich sił zabiega o własne przetrwanie. Walka przeciwko grabieżczej eksploatacji przyrody i zanieczyszczaniu środowiska jest zatem nakazem chwili i wezwaniem w istocie ponadczasowym (Robert Gordis).

    Nie wiadomo tylko, jak te piękne życzenia pogodzić z prawem człowieka do zabijania zwierząt.
  24. Cyt. z Sefer ha-Jaszar, zamieszczony w przytoczonym wyżej komentarzu, s. 61, przyp. 2.
  25. Cyt. za: A. Wierciński, Arka Noego, cz. III, Arcanum nr 1 - 2/91.
  26. Tenże Arka Noego, cz. IV, Arcanum nr 3 - 4/91.
  27. Traktat Eruwin 13b.
  28. Cyt. za: J-P. Deléage, Histoire de l'écologie, Paris, La Découverte, 1992, s. 259.
  29. Tamże s. 262.
  30. Tamże s. 316.
  31. Św. Augustyn, Pisma katechetyczne, seria Pisma Ojców Kościoła t. X, Poznań 1929, przeł. ks. W. Budzik, s. 78.
  32. Laktancjusz, Epitome, LXIX, seria Pisma Ojców Kościoła t. XVI, przeł. J. Czuj, s. 151.
  33. Hexameron, ATK, Warszawa 1969, przeł. o. W. Szołdrski.
  34. Św. Augustyn, Państwo Boże, seria Pisma Ojców Kościoła, przeł. ks. W. Kubicki, s. 207.
  35. W. Granat, Bóg Stwórca - Aniołowie - Człowiek, TN KUL, Lublin 1961, s. 127.
  36. Św. Cyprian, O stroju dziewic, seria Pisma Ojców Kościoła, t. XIX, Poznań 1937, przeł. J. Czuj, s. 154.
  37. E. Lévinas, op. cit., esej Une religion d'adultes, s. 37.
  38. Tamże s. 32.

POSTSCRIPTUM

Ażeby zapobiec wykorzystywaniu konkluzji tego eseju do celów ideowych zupełnie mi obcych (jak. np. propaganda antysemicka), dopowiadam co następuje:

  1. analizę biblijnych uwarunkowań zachodniej cywilizacji przedsięwziąłem dlatego, że jest mi ona najbliższa i najlepiej znana, nie zaś dlatego, iżbym ten paradygmat uważał za gorszy od innych, w tym również hipotetycznych;
  2. celem analizy była egzemplifikacja mego przeświadczenia, iż w każdym paradygmacie cywilizacyjnym tkwią wewnętrzne sprzeczności o charakterze antynomicznym; innymi słowy
  3. sądzę, że jakikolwiek paradygmat alternatywny w końcu doprowadziłby do skutków podobnych, a więc
  4. przekonanie, iż możliwa jest zupełna, rewolucyjna zamiana naszego paradygmatu na inny, lepszy, uważam za iluzję, ponieważ
  5. przyczyna współczesnego kryzysu naszej cywilizacji tkwi ostatecznie nie w takiej bądź innej konfiguracji wzorca cywilizacyjnego, lecz w samej ontycznej strukturze człowieka, który biologicznie (pod względem ewolucyjnym) jest gatunkiem udanym, pod względem wszakże moralnym jest gatunkiem chybionym.

Kraków, wrzesień'94
Ireneusz Kania


BZB nr 8 - Peru Urewu - biblijne korzenie ochrony i niszczenia środowiska | Spis treści