Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

REFLEKSJE: GLOBALIZACJA, KATOLICYZM I SOLIDARNOŚĆ

Nie od dzisiaj zjawisko globalizacji budzi wiele kontrowersji. Jednak smutne wypadki, jakie miały miejsce w Pradze, Göteborgu czy Genui, tak naprawdę skłaniają do bolesnej refleksji nad unicestwianą istotą człowieczeństwa, jaką jest brak, poszanowania godności osoby ludzkiej.

Globalizację można zdefiniować jako swobodny przepływ towarów i usług. Zjawisku temu nie towarzyszą żadne ograniczenia, a nawet dzieje się coś wręcz zupełnie odwrotnego – coraz powszechniej są otwierane lub znoszone granice państwowe. Sprzyja to robieniu interesów o globalnym zasięgu w cieniu „mitu wyzysku”, którego teoria opiera się o starą pokerową zasadę. Mówi się w niej, że aby ktoś mógł zarobić, to równocześnie ktoś inny musi stracić. Najczęściej wskazuje się na kraje Trzeciego Świata, jako na te, które są odsuwane na bok w procesie globalizacji. Richard Mbewe1 twierdzi nawet, że wydarzenia w Genui były właśnie autentycznym wyrazem niepokoju osób, które zdecydowały się zaprotestować przeciwko pomijaniu przez międzynarodowe elity finansowe państw Trzeciego Świata w procesie globalizacji.

W katolickiej nauce społecznej globalizacja nie jest pojęciem wartościowanym – ani dobrym, ani złym. Uznaje się w niej raczej, że występuje ona jako zjawisko i ma wówczas charakter dobry, gdy napędza postęp techniczny. Chodzi jednak o to, żeby poza kręgiem jej oddziaływania nie pozostawić najuboższych. Należałoby być z nimi w solidarności nie tylko przez więzi czysto ludzkie, ale także – czy nawet przede wszystkim – przez instytucje polityczne, od działania których w dużej mierze zależy los pojedynczego człowieka. Nie tak dawno w końcu udowodniły to, jakkolwiek z całym swoim okrucieństwem, chyba dwie najbardziej krwawe machiny totalitarnych ustrojów XX w.

Mimo to globalizacja ma niepodważalnie charakter ogólnoludzki, który niezbicie odnajduje odzwierciedlenie także w jej paradoksie. W końcu przecież to nikt inny, jak m.in. anarchiści i ekolodzy korzystają z osiągnięć globalizacji, a więc Internetu, w celu skrzyknięcia się i zaprotestowania przeciwko zachodzącym w niej procesom. Osobiście rozumiem ich bóle i troski oraz daleki jestem od potępiania słusznych teoretycznie protestów. Opadła mi jednak szczęka z wrażenia, gdy w trakcie europejskiej podróży prezydenta Georga W. Busha zobaczyłem w telewizji EuroNews, jak młodzi ludzie z anarchistyczną flagą w ręku biegali po Göteborgu i wybijali szyby sklepowe, skakali po samochodach oraz rzucali kostką brukową w kierunku policji. Chciałoby się rzec – no comment.

Musimy pamiętać, że globalizacja nie jest synonimem jedynie wszelkiego zła. W końcu konkurencja i rywalizacja, które wpisują się w modele globalnej demokracji wolnorynkowej, niekoniecznie muszą być malowane w czarnych barwach. Niektórzy z publicystów, raczej o liberalnej orientacji, uważają, że jest zupełnie nieuprawnionym stawianie znaku równości między konkurencją i wyzyskiem oraz rywalizacją i konfliktem2. Dodać do tego można, że globalizacja ma swoje niepodważalne plusy: rodzi globalną solidarność w obliczu globalnych zagrożeń, stwarza biednym krajom szansę rozwoju, skłania do lepszego wykorzystywania zasobów oraz wymusza etyczne postępowanie koncernów gospodarczych, za którymi zła opinia może ciągnąć się po całym świecie.

Globalizacja bywa jednak atakowana nie tylko przez ludzi spod czarnej flagi. W solidarnym marszu przeciwko niej poniekąd równolegle idą lewacy, fanatycy religijni, ekolodzy czy narodowcy znajdujący się na pograniczu faszyzmu. Jednak to zieloni chyba najgłośniej krzyczeli przeciwko interwencji NATO w byłej Jugosławii. Na łamach ZB takie właśnie poglądy wielokrotnie wyrażał Olaf Swolkień, a na równoległej pozycji dzielnie sekundował im sam Bolesław Tejkowski, jeden z najskrajniejszych polskich nacjonalistów. Jednak ten militarny przejaw globalizacji, który doprowadził do klęski reżimu Slobodana Miloszewicia, tak naprawdę w świetle wartości liberalnej demokracji (kwestia obrony praw człowieka) był całkowicie uzasadniony. Nie można bowiem, jak to czynili ekolodzy, środowiska przyrodniczego chronić za wszelką cenę, a już zupełnie czymś niezrozumiałym jest nadawanie mu cechy nadrzędności w stosunku do łamanych nagminnie praw człowieka. Chcę przez to powiedzieć, że człowiek sam w sobie jest wartością wyższą, niż choćby nie wiem jak wielki kawał lasu. Przyroda naturalna ma zaś jakąkolwiek wartość, gdy przestrzegane są elementarne prawa człowieka, które zabezpieczają go w godności.

Arcybiskup Józef Życiński na łamach polskiego wydania „Newsweeka” przestrzega, że globalizacja może stanowić zagrożenie, jeżeli „uczyni się z niej współczesną formę kolonalizmu”3. Oznacza to nic innego, jak to, że w sumie globalizacja okaże się klęską gatunku ludzkiego jako całości, gdy jedynie specjaliści od marketingu i polityki będą nadawali jej kurs jako pewnemu fenomenalnemu prądowi. Można jednak domyślać się z całą stanowczością, że w „globalnej wiosce” menedżerów nie odnajdą się też frustraci, którym nie powiodło się w życiu. Tak jak naziści w III Rzeszy upatrywali wszelkiego zła w Żydach, tak dla nich globalizacja przybierze formę typowego „kozła ofiarnego”, na którym z wielką chęcią wyładują własne niepowodzenia życiowe. „Kozłem ofiarnym” może bowiem być Żyd, urojony komunista, kułak, ale też z pewnością globalizacja jako zjawisko. Wszakże mechanizm jego powstawania jest identyczny niemal w każdym przypadku. Metropolita lubelski ma więc rację, że najistotniejsze w procesie globalizacji jest zadbanie o kulturowe więzi solidarności, w oparciu o które respektuje się nienaruszalność godności osoby ludzkiej oraz uznaje prawo poszczególnych kultur do zachowania im właściwych różnic. Aż strach jednak pomyśleć, co to będzie, gdy wartości ogólnoludzkiego humanizmu zostaną wyparte przez zysk finansowy i kolorowe błyskotki reklam, jako naczelne wartości procesu globalizacji.

Obecnie wśród katolików na Zachodzie Europy narasta kolejna fala niechęci do kapitalizmu, która tym razem przybiera formę antyglobalizacyjnej kampanii. Jednak w wyniku długiej ewolucji myśli społecznej Kościoła już Jan Paweł II, jako pierwszy z papieży, chyba bardzo jednoznacznie w encyklice „Centesimus annus” poparł z umiarkowanym krytycyzmem gospodarkę wolnorynkową i odrzucił utopijny miraż „trzeciej drogi”. Jarosław Gowin4 uważa, że chrześcijaństwo o uniwersalistycznym przesłaniu nie ma najmniejszych powodów, żeby obawiać się globalizacji. Jakkolwiek nie jest ona wolna od zagrożeń, stwarza realną możliwość międzyludzkiego współżycia w oparciu o sprawiedliwość, równość i solidarność, co szczególnie w swoim nauczaniu akcentuje Ojciec Święty.

W jakiejś mierze z pewnością akcje organizowane przez antyglobalistów są protestami przeciwko wyzyskowi i narastającemu ubóstwu. W sensie merytorycznym jest w nich wiele słuszności, jakkolwiek trudno zaakceptować ekstremalne metody ich działań. Zapewne daleko im do Matki Teresy z Kalkuty, która nie zostawiła bez pomocy żadnego cierpiącego i potrzebującego. Matka Teresa miała jednak w sobie wielki „dar serca” i trochę pokory ducha, podczas gdy awanturująca się młodzież gardzi tego typu wartościami. Idolem większości z niej jest raczej Che Guevara, któremu nieobce było deptanie godności człowieka w imię wyzwalania uciskanych z nędzy.

Pod względem aksjologicznym globalizacja jest zjawiskiem stosunkowo płynnym. Z jednej bowiem strony towarzyszy jej bogacenie się jednych krajów kosztem innych, gdy jej polityczny aspekt gwarantuje zachowanie ładu w obrębie państw, które zostały wpisane w jej proces. Pod względem politycznym globalizacja jawi się jako „lokomotywa” zachodniej kultury politycznej, w którą w ramach demokracji i rządów prawa wpisuje się przestrzeganie praw człowieka. Ten polityczny czynnik poniekąd przygotowuje zjawisku globalizacji pole kulturowe, w obrębie którego ma wielką szansę różnicować się lokalna tożsamość w kierunku jak najbardziej pożądanej wielokulturowości.

Musimy jednak stale pamiętać, że globalizacja niesie za sobą nie tylko pozytywne zmiany. Za plus trzeba uznać zepchnięcie do lamusa państwa narodowego, które tak naprawdę zostało zepchnięte do roli petenta wielkich międzynarodowych korporacji. W tej sytuacji głoszenie poglądów o tzw. „patriotyzmie gospodarczym”5, który miałby polegać na utrudnianiu prowadzenia działalności obcemu kapitałowi, chyba trzeba odbierać w kategoriach co najmniej typowej dla środowisk nacjonalistycznych aberracji umysłowej.

Za wzrostem międzynarodowej zależności wcale nie musi kryć się spiskująca przeciwko całemu światu masoneria, lecz zwykłe ekonomiczne uwarunkowania, które mogą również odnieść sukces na polu przenikania się kultur w duchu tolerancji i współistnienia. Na razie jednak jedyną rzeczą przepływającą w miarę swobodnie są usługi. Postęp technologiczny, a więc faks, Internet czy system komunikacji bankowej pozwalają na przesyłanie ogromnych ilości pieniędzy w ciągu dosłownie kilku sekund. Szkoda tylko, że nikt chociaż części z nich nie chce ofiarować ludziom naprawdę potrzebującym z Afryki, którzy nie tylko żyją w straszliwym głodzie, ale dodatkowo są też dziesiątkowani przez AIDS.

Mimo wszystko jestem więc z tymi młodymi ludźmi, którzy buntują się przeciwko wszechwładnej tyranii pieniądza. Wprawdzie niepokoi mnie to, że w swojej walce z globalnym kapitalizmem, raczej o bezwzględnym i bezlitosnym obliczu, na ogół używają kamieni i butelek z benzyną zamiast słownych argumentów o wydźwięku ogólnoludzkiego humanitaryzmu, ale to jednak oni bronią schedy naszego człowieczeństwa.

Jarosław Hebel
.......................................................................................................................................................................................................................................................................................
1. Richard Mbewe, „Globalizacja tak, ale z biednymi”, „Rzeczpospolita” 216(5989) z 15-16.9.2001.
2. Janusz A. Majcherek, „Globalizacja do bicia”, „Rzeczpospolita” Plus Minus 65(5838) z 17-18.3.2001.
3. Abp Józef Życiński, „Globalna pustynia?”, „Newsweek” (4) z 30.9.2001.
4. Jarosław Gowin, „Kardynał na barykadzie”, „Rzeczpospolita” 168(5941) z 20.7.2001.
5. Takie poglądy wyrażał w trakcie przedwyborczego spotkania Tomasz Szczepański vel Barnim Regalica, działacz skrajnie neopogańsko-narodowy, jako niezależny kandydat na senatora w wyborach parlamentarnych 2001 r.
Jarosław Hebel