ZB 12(180), grudzień 2002
ISSN 12312126, [zb.eco.pl/zb]
Różne
 

ZŁOTO CÓR CZARNYCH

Śląsk potęgą jest i basta. Tutaj znajdziesz wszystko, wystarczy poświęcić dzień na chodzenie po tym lęgowisku ludzkich idei, wchłanianych tu jak gąbka. Wy-starczy popatrzeć w ludzkie oczy, żeby uwierzyć w marksizm i jego materiali-styczny brak duszy. Kiedyś stały tu kominy, dziś ich miejsce wypierają wyrasta-jące jak grzyby po deszczu wieże kościołów. Kiedyś niepodzielnie panował tu Kościół Rzymskokatolicki, dziś znajdziesz wyznawców wszystkich mniejszych i większych kultów, jakie tylko ci się przyśnią. Wiwat wszystkie religie.

Śląsk nigdy nie wybacza, pozwala jednak zgubić się w kłębowisku. Tutaj jesteś tym bardziej anonimowy, im więcej ludzi cię otacza. Nie patrzy się tutaj w oczy mijanym anonimom i nie podsłuchuje się głośno prowadzonych w sąsiedztwie rozmów. Nie śmieje się z żartów, choćby były śmieszne, bo to wszystko to prywatne rozmowy. Nie narażaj się nikomu, bo nigdy nie będziesz wiedział, czy w poszukiwaniu pracy nie przyda ci się znajomość i pozostawione po sobie miłe wspomnienie. Można zniknąć nie przeprowadzając się. Można po dwudziestu latach mieszkania w tutejszych mrówkowcach pozostać obcym człowiekiem. Niech żyje socjobiologia.

Na Śląsku rodziny kłócą się najpiękniej. Nie chodzi tu o gwarę, ale o lata praktyki i przyzwyczajeń. Dzieci słuchające rodzinnych kłótni przeniosły je na łono własnych rodzin i wzbogaciły je ponad ludzką miarę. Kłótnie żyją tu własnym życiem. Rozrastają się na cały arsenał zachowań i podchodów. Zmieniają się w wymyślne wskazówki i znaki. Dzieci, sąsiedzi i przyjaciele mimowolnie stają się podwójnymi szpiegami w tej wojnie nerwów z utrudnionym rozwodem. Wiwat memetyka.

W alkoholowych rodzinach, kiedy zbyt długo jest spokój, wszyscy domownicy spodziewają się wybuchu agresji alkoholika. Napięcie narasta z dnia na dzień. Najbardziej koszmarne jest to, że nikt nie potrafi przewidzieć, kiedy wreszcie atmosfera oczyści się w jednej wielkiej, porządnej kłótni na śmierć i śmierć. Rodzina robi to, co jest w tej sytuacji nieuniknione. Prowokuje kłótnię, byleby prędzej ją mieć za sobą. Żony gotują znienawidzony obiad, dzieci robią jakiś drobiazg. Wszyscy zdają sobie sprawę, że uzależniony rodzic wybuchnie jak armata. Najciekawsze jednak jest to, że dążą do kłótni nieświadomie.

To tu pijani konkubenci na środku ulicy pod wpływem denaturatu słaniają się na wszystkie możliwe strony. Chwieją się do tego stopnia, że wybierają kierunek losowo, licząc przy tym na przytomność kierowców na ulicy albo na łut szczęścia. Oboje mają sporo po pięćdziesiątce, lecz wyglądają kilka razy starzej. Kłócą się, lecz nikt nie wie o co, bo kłócą się bełkotliwie. W pewnym momencie cała ulica słyszy wypowiedź prawdziwego mężczyzny, podyktowaną wzniosłym uczuciem romantycznej miłości: "Ty mnie nawet nie denerwuj. Jestem za stary na damskiego boksera." Faktycznie, nawet wśród wyczynowych alkoholików wiek ma swoje przywileje. Wprost kocham głupotę.

Śląska duma dyktuje tworzenie nowych narodowości i żąda wyzwolenia Śląska. Dumni, ale młodzi Ślązacy znajdują specyficzną przyjemność w kultywowaniu przemocy, której obiektem są Polacy. Nie wszyscy z nich biją i nie są zorganizowani, ale od czegoś trzeba zacząć. Jedyne co ich łączy, to poczucie ekonomicznej krzywdy i niechęć do Ślązaków naturalizowanych. Pewnego dnia w Katowicach i Bytomiu trzeba będzie udowadniać swoją Śląskość do trzeciego pokolenia wstecz. Nie podoba im się już życie w jednym z regionów naszego pięknego kraju. Nie minie dekada, a patrzeć tylko jak Ślązacy zaczną jeździć na szkolenia do kraju do różnych armii wyzwoleńczych. W Warszawie wyleci wtedy w powietrze metro i kilka autobusów. Jakimś cudem zawali się molo w Sopocie. Rząd przyśle tu wojsko, które będzie pacyfikować ludność cywilną, aż wkroczą wojska rozjemcze ONZ. Spotykają się sececjoniści, konfederaci, monarchiści, prawicowcy i komuniści, a wszyscy zastanawiają się jak podlizać się Ślązakom. "Może dać im niepodległość? A potem zażądać dostępu do morza?". Viva politycy.

To tu, w Katowicach, wybuchło spontanicznie powstanie Śląskie na ulicy, która dziś nazywa się Plebiscytową. Sprowokowała je mniejszość niemiecka, radośnie linczując polskich urzędników. Sto metrów od tej ulicy ma biuro Adam Słomka, jego KPN "Ojczyzna" i jego Ruch Obrony Bezrobotnych. Te same sto metrów, ale w innym kierunku, prowadzi do Fundacji "Ratujmy Ziemię", a właściwie do tego, co po niej pozostało po artykułach pełnych oskarżycielskich, lecz jeszcze niepotwierdzonych przez prokuraturę doniesień o korupcji. Z kanapowej partii ekologicznej, założycielki tej fundacji starał się startować w ostatnich wyborach Książę Panujący na Księstwo Śląskie i Światowy Mistrz Fryzjerstwa w jednej osobie. Ale nie jestem pewien tytułów. Mogą być w rzeczywistości dwa razy dłuższe. W wyborach miało startować więcej osób, jednak ani oni, ani program wyborczy wiele wspólnego z ekologią jakoś nie miał. Miały tam miejsce wielotygodniowe poszukania kandydatów na kandydatów zakrojone na skromną skalę, ale i tak imponującą, gdy równie dobrze mogli dać ogłoszenie do gazet "szukamy kandydatów na radnych". Ole!

Po ulicach snują się statyści. Nigdy nie wiesz, czy i kiedy znajdziesz się w ich wąskim polu zainteresowań. Wiesz jedynie, że nie jest to twoim marzeniem. Rozsądnie, chyłkiem, przemykasz więc po ulicach po zmroku, aby tylko nie rzucać się w oczy dzisiejszym panom ulicy. Dzieciom wojny. W sztuce wojen plemiennych udało nam się cofnąć do epoki drewna poręcznego. "Usłyszałem tylko świst koło ucha" - tak powiedzieliby poszkodowani. Gdyby mogli. Szanujmy wspomnienia.

Znajdziesz tu kobiety. Wszystkie. Wygląda tu czasem jak na zlocie białych kobiet całego świata. Jak na światowej wystawie towaru do wzięcia. Brakuje tylko metek. Nazwy producenta nie, bo te dane podane są w dowodzie osobistym. Nie ma jednak sensu składanie reklamacji. Są tu kobiety stare i młode. Ładne i brzydkie. Zadbane i niemożliwie zapuszczone. Są nawet takie, o których człowiek nie wie co myśleć. Są i takie, które tak do końca nie są kobietami. Niech żyje Unimil.

Z tą samą łatwością znajdziesz tu mężczyzn. Jednak podział biegnie tu w trochę inny sposób. Silni albo słabi. Męscy albo "myślący inaczej". Ze znajomościami albo materiał do sparingu. Są tacy, którym udało się wyjechać i nie wrócić. Są też gorsi, którym nie udało się nie wrócić. Niektórych wyrzucono z domu za największą zbrodnię w tym kraiku - wegetarianizm. Wegetarian lubi się tu prześladować bardzo subtelnym krzykiem czy ujmującym serce podstawieniem znienacka śmierdzącego było nie było mięsa z pomrukiem wyrażającym zadowolenie. Do dziś nie mam pojęcia, czy to przypadkiem nie ma na celu wyrobienia odruchów Pawłowa (smród mięsa + pomruk zadowolenia = skojarzenie z przyjemnością płynącą z mięsa). Viva Espania, tu też wyginą byki.

Wszyscy jednak zacieśniają szeregi i walczą z pełzająca komuną budując zbawczy kapitalizm. Neoliberaliści uparcie twierdzą, że ta chamska biedota to balast socjalny dla naszej biednej, ale urodziwej mimo wieku i nie takiej łatwej znów ojczyzny. Hołota, której nigdy nie widzieli na własne oczy, a z której tak odważnie nabijają się we własnym, zamkniętym gronie w niedostępnych dla plebsu knajpkach, z tych paru groszy, które i tak otrzymują nieliczni wybrańcy, musi jakimś cudem przetrwać do lata. Latem zacznie się zbieranie darów natury, więc do tego wrednego czepiania się budżetu w roli balastu socjalnego dojdzie trochę jagód i korzonków. Niech żyją zajęci w swych domach działkowicze.

Na Śląsku szczęśliwie nie zabił nas ołów. Jeszcze. Jednak można spotkać dzieciaki ze sztuczną szczęką i z lekka zmienioną pracą mózgu. Dzieci alkoholików, dzieci bez przyszłości. Całkiem zabawne dzieci, które w systemie neoliberalnym, tym samym, w którym korzenie swoje ma globalizm, mają szansę na sukces. Wystarczy trochę pieniędzy i samozaparcia. Trochę szczęścia i dobry pomysł. Inaczej zostaniesz pożarty przez tych, którzy właśnie odnieśli ten sukces zamiast ciebie.

Główne ulice miast. Te najdroższe, bo wizytówkowe. Te najciekawsze, bo ze sklepami. Rozświetlone nocą, ale prawie puste. Z rana powoli rozbudzają się, przepuszczając zaspanych, spieszących się do pracy ludzi. Prowincjonalne uliczki w prowincjonalnym kraju. W dzień ściągają żebraków, wieczorem nudzącą się młodzież. Są na nich oddziały niektórych globalistycznych firm, są też ludzie, którzy się tym zachwycają.

Z niewiarygodną i trudną do zrozumienia brzydotą kontrastują kolorowe reklamy. Z odrapanych murów i z szarej rzeczywistości uśmiechają się modelki i modele. Naśladowanie zachowań seksualnych przekazuje wprost do podświadomości przypadkowego przechodnia, że korzystanie z tego właśnie produktu powoduje wzrost szans na indywidualny sukces genetyczny. Całość wygląda żałośnie, jakby ten świat musiał uciekać się do nieprzyjemnie sztucznych, małych złudzeń, żeby ukryć swoją własną ohydę i beznadzieję.

Ktoś ludziom wmówił, że mogą decydować sami o sobie. Kombinują więc, starając się domyślić jak decydować, o czym decydować i jak egzekwować od reszty ludzi przestrzegania tych z ciężkim trudem podjętych decyzji we własnej sprawie. Z jedną rzeczą nie mogą sobie poradzić, więc udają, że jej nie widzą. Gdzieś umyka im życie. Gdzieś między porankiem, a wieczorem. Gdzieś przy piwie, czy czego tam nie wypiją.
Deliberują sami ze sobą o sobie. Jedyne, co tak naprawdę im wychodzi, to unikanie odpowiedzialności za innych ludzi. Kiedy ich suwerenne decyzje szkodzą jemu, krzyczy, że krzywda mu się dzieje. Nikt go nie słucha, więc dochodzi do rękoczynów. Kiedy ich suwerenne decyzje nie trafiają w niego, ignoruje je albo celowo robi wszystko, żeby im się udało. Twierdzi potem, że sami sobie szkodzą.

Po południu i wieczorem nadchodzi czas na zasłużony odpoczynek. Zbiera się małe stadko przy piwie albo przed telewizorem i iskają sobie sierść. Doszli w tym o tyle dalej niż człekokształtne, o ile wystarczą już odpowiednio pozbawione znaczeń słowa: "miło cię było poznać", "co u ciebie nowego" itp.

Sprzedają się społeczeństwu, żeby nie być samotni. Stadnie poruszają się po świecie. Nawet po świecie własnych marzeń. Zbyt słabi, żeby pozostać wolnymi. Otwórz człowiekowi klatkę i ogłoś mu, że jest wolny, a pierwsze co zrobi, to ozdobi ją od środka fototapetami z dalekimi krainami. Potem radośnie zacznie budować klatki swoim bliźnim.
Lepiej czują się ludzie, którym głęboko się wmówi, że żyją w wolnym społeczeństwie, w którym każdy sam ponosi odpowiedzialność za własne czyny. Dużo łatwiej wtedy potępiać pechowców i paradoksalnie tak samo łatwo można obwinić innych za własne niepowodzenia.

O wiele trudniej przekonać naturalnego egoistę, że całe społeczeństwo ponosi współodpowiedzialność za czyny jednostki. Za jej wybory i morderstwa przez nią popełnione. Każdy człowiek należy do wielkiej sieci globalnego już społeczeństwa. Kichający w Indiach Hindus może zarazić Kalifornijczyka w LA, a nieświadomie chociażby altruistyczny Francuz może uszczęśliwić przypadkowym ciągiem wpływających na siebie okoliczności dziesięcioro ludzi na całym globie.

Paweł Juszczyk

WIĘZIEŃ SUMIENIA III RZECZYPOSPOLITEJ!!!

Jakżeż trudno jest uwierzyć w to, że w kraju, w którym tyle opowiada się o de-mokracji i poszanowaniu praw człowieka, o miłości bliźniego i tolerancji (co teo-retycznie, jak głosi religia katolicka, jest podstawą moralności ok. 95% społe-czeństwa) więzi się kogoś miesiącami za to, że posiada inną wiarę, inne poglądy i mało tego, ma śmiałość głosić je publicznie. Wmawia nam się w szkole, że Polska jest i była zawsze krajem tolerancyjnym, a gdy jogin chce propagować pokojową jogę, to zamyka się go w areszcie na podstawie sprepa-rowanych zarzutów! Prokurator zatrzymuje człowieka w areszcie na 3 miesiące (i przedłuża areszt o kolejne 3 miesiące) na podstawie listów elektronicznych, które rzekomo napisał; gdzie od momentu aresztowania prokurator jest świa-dom, że są świadkowie, którzy przebywali w towarzystwie aresztowanego w odległości kilkuset kilometrów od kafejki internetowej, skąd rzekomo listy zo-stały wysłane. Czyżby jogin posiadł zdolność bilokacji?

Na nic się zdają protesty przyjaciół i członków różnych organizacji obrony praw człowieka w różnych instytucjach, które powinny bronić interesów obywateli i im służyć. Większość z nich w ogóle nie odpowiada albo jak już ktoś odpowie to okazuje się, że prezydent, premier zajmują się innymi sprawami i los człowieka niewinnie prześladowanego przez wymiar sprawiedliwości ich nie obchodzi. Kuriozum jest odpowiedź Rzecznika Praw Obywatelskich, który na jeden z listów odpisał, że Ryszard Matuszewski (bo o niego tu chodzi) popełnił szereg przestępstw (sic!), chociaż żadna rozprawa się jeszcze nie odbyła, nie udowodniono mu więc winy, a on sam nie przyznał się do popełnienia czynów, które mu zarzucają, z prostego powodu - bo ich nie popełnił! W świetle Konstytucji RP osoba jest uważana za niewinną do czasu udowodnienia jej winy przed niezawisłym sądem! Jak więc otrzymać pomoc od takiego Rzecznika, który nie szanuje Konstytucji - podstawowej normy prawnej w naszym kraju?!

Prokurator Okręgowy z Warszawy Śródmieścia nagminnie przetrzymuje korespondencję kierowaną do i od Ryszarda. Przez długi czas nawet krótkie listy przetrzymywano min. 3 tygodnie. Część korespondencji jest zatrzymywana, część zaś kserowana - głównie listy czy ich fragmenty, gdzie Ryszard głosi poglądy antyklerykalne i pisze o rozwijaniu działalności jogicznej w Polsce. Skserowano również jego list do Rzecznika Praw Obywatelskich, co jest niezgodne z obowiązującym w Polsce prawem! Przetrzymywane i zatrzymywane są również Listy Dharmy, które Ryszard (znany w swojej działalności jogi jako Lalit Mohan) adresuje do członków wspólnoty śiwaickiej, której jest w Polsce zwierzchnikiem. Uniemożliwiono mu prowadzenie szeregu praktyk duchowych w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

Jego prawa jako wegetarianina są stale łamane w areszcie w Warszawie na Rakowieckiej. Przez pierwszy miesiąc pobytu nie zapewniano mu w ogóle diety wegetariańskiej, mimo, że prosił o to od początku. Teraz zaś zapewniono mu dietę mączno-nabiałową, z mikroskopijną ilością warzyw i to bardzo rzadko. Mimo wielokrotnych prób wytłumaczenia Dyrektorowi i kierownikowi Działu Organizacyjno-Prawnego, że dieta wegetariańska opiera się (jak już z samej nazwy wynika) na warzywach, panowie ci uważają, że cebula, którą można sobie dwa razy w miesiącu kupić na wypiskę (będące na specjalnym koncie pieniądze osoby aresztowanej) zupełnie wystarczy, no bo przecież są jeszcze banany, kiwi i jabłka. Czy ktoś widział banany czy kiwi, które można utrzymać w świeżości przez dwa tygodnie w temperaturze pokojowej? Prośba o to, żeby w ramach wypiski mógł sobie kupić pomidory czy ogórki albo jakieś kiszonki została przez Dyrektora uznana za całkowicie nieuzasadnioną. Dyrektor również nie chce się zgodzić na dostarczanie paczek częściej, mimo, że jest to w jego gestii i było to praktykowane w wielu aresztach w przypadku wegetarian. Jaroszowi przetrzymywanemu w areszcie przysługuje raz w miesiącu paczka żywnościowa o wadze 5 kg, gdzie nie można dostarczyć żadnych przetworów w słoikach... 5 kg warzyw czy owoców to bardzo mało! Na prośbę o możliwość dostarczania paczek ze świeżymi warzywami i owocami częściej usłyszano od Dyrektora, że on "nie będzie sprawdzał każdej marchewki i pietruszki, bo mogą być zatrute (sic!).

Ryszard prosił o przysłanie mu w paczce ziół odtruwających, bo przy braku świeżych owoców i warzyw (które są jego normalnym, codziennym pożywieniem), niesmacznej i zawierającej dużo chemikaliów warszawskiej wodzie kranowej oraz przy zakazie przebywania na świeżym powietrzu czuje się coraz gorzej. Niestety zatrzymano zioła odtruwające, które mu dostarczono w ramach comiesięcznej paczki. Były one w oryginalnym opakowaniu z apteki, oczywiście fabrycznie zapakowane... Osobie dostarczającej paczkę powiedziano, że Ryszard może sobie zamówić leki i zioła prosząc o ich zapisanie lekarzy. Okazało się jednak, że ten system w praktyce nie działa. Ryszard zauważył, że z uwagi na beznadziejną dietę i brak słońca, świeżego powietrza, psuje mu się wzrok, rozmywa mu się tekst gdy coś czyta i poprosił lekarkę o zapisanie witaminy A+D3, na co ona nie wyraziła zgody. Chciała mu zapisać jakiś kompleks witamin, który zawiera syntetyczną witaminę A, nieprzyswajalną dla organizmu. Tryskający pełnią zdrowia na wolności wegetarianin zaczął się uskarżać na problemy z sercem i trafił na badania (EKG...) i przez kilka dni był pod kroplówką. Może nie byłoby nawet w tym nic nadzwyczajnego, ale lekarz zaordynował mu wtedy jako jedyne wyżywienie jakieś wywary na mięsie czy kościach 3x dziennie i nie otrzymywał wtedy nic innego a jego stwierdzenia, że jest wegetarianinem kompletnie zignorowano.

Najistotniejsze w całej tej sytuacji jest to, że Ryszard cierpi na klaustrofobię! Ma stosowne zaświadczenia ze szpitala, gdzie się leczył. Mimo, że zgłaszał ten fakt wielokrotnie, przetrzymywany jest w bardzo małej celi! Na nic się zdają interwencje różnych osób w tej kwestii u prokuratora! A niestety ze statystyk wynika, że około 60% klaustrofobów przetrzymywanych przez dłuższy czas w małym pomieszczeniu umiera! Najprawdopodobniej klaustrofobia (lub nowo nabyte urazy, na skutek stresów - izolacji psychicznej i przebywania już prawie 4 miesiące w areszcie) spowodowały, że 29.11rano Ryszard stracił przytomność i gdy ją odzyskał okazało się, że jest pod kroplówką, co może nie byłoby dziwne, gdyby nie to, że leżał związany. W wypisie podano, że stracił przytomność na skutek zatrucia lekami - dość ciekawe, ponieważ żadnych leków wtedy nie przyjmował.

Obecnie jogina poddano w areszcie przymusowej obserwacji psychiatrycznej! Trafił na oddział dokładnie następnego dnia po wizycie adwokata, który zamierzał złożyć wniosek o natychmiastowe zwolnienie z aresztu (z uwagi na bezzasadność aresztu i zły stan zdrowia) i odpowiadanie z wolnej stopy. Przed końcem obserwacji, która ma ponoć potrwać 6 tygodni, nie można nikogo wypuścić z aresztu. Pierwszy tydzień obserwacji wyglądał tak, że w piątek przez 10 minut rozmawiała z nim pielęgniarka, potem w niedzielę przez 15 minut lekarka i bodajże w środę znowuż lekarka przez 15 minut. Tak więc tak naprawdę nic nie robią!

Bulwersująca jest również kwestia talonu odzieżowego, który Ryszard wysłał przed 2 miesiącami i który dotychczas nie dotarł do adresata. Ryszard sugerował przyjaciołom, żeby wziąć kolejny talon u Dyrektora Aresztu, ale tenże uznał, że sytuacja jest w porządku i jeśli talon nie dotarł, to należy w tej kwestii zwrócić się do Prokuratora! Zaś osoba, która dba o potrzeby socjalne osób zatrzymanych, wychowawczyni oddziału 5.2, na sugestię, że jest zima (a Ryszard został zatrzymany w połowie sierpnia!) uznała, że Ryszard jest teraz w szpitalu (nie chcąc przyjąć do wiadomości, że to trwa dopiero od tygodnia) i powiedziała, że ma pidżamę i szlafrok szpitalny, a na spacery wypożyczają kurtki więc nie ma najmniejszego problemu. Nie może zrozumieć, że ktoś chciałby nosić własną odzież!

Jeśli Drogi Czytelniku chciałbyś w jakiś sposób włączyć się w akcję prowadzącą do uwolnienia Więźnia Sumienia XXI wieku w Polsce, chcesz wysłać jakieś protesty w tej sprawie albo masz jakieś pomysły jak można skutecznie pomóc zanim Ryszard zostanie wykończony w areszcie, to skontaktuj się proszę z nami! Zgłoś się również jeśli znasz inne przypadki łamania praw człowieka w Polsce. Działając wspólnie większą grupą osób, współczujących i chcących pomóc osobom prześladowanym, jesteśmy w stanie osiągnąć sukces! Każde, nawet najmniejsze poparcie, jest cenne i nie lekceważ swojej roli w zapobieganiu cierpieniom niewinnych ludzi!

Hanna Szpilewska
Stowarzyszenie "Macierz"
skr. 180
81-963 Gdynia 1
e-mail: hanna@macierz.net
tel.: 0601 916 579





 
Wydawnictwo "Zielone Brygady" [zb.eco.pl]
Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych [fwie.eco.pl]