Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

Nowa twarz ochrony środowiska

Jak podaje Żaneta Semprich z „Rzeczypospolitej” (nr 248 z 21.10.2004 r., „żółte strony”*)), rodzi się w Polsce rynek handlu uprawnieniami do zatruwania atmosfery. Gonią nas – pisze p. Semprich – terminy europejskie . Projekt ustawy regulującej zasady tego handlu opracowany przez Radę Ministrów musi jak wicher przemknąć przez wszystkie etapy prac legislacyjnych – pisze dziennikarka.

Istota nowego rynku polega na tym, że przyznaje się przedsiębiorcom uprawnienia do określonej wielkości emisji pyłów i gazów do atmosfery. Jednostki tych uprawnień mogą być przedmiotem handlu między przedsiębiorstwami. Handel ów jest atrakcyjny dzięki różnicom w kosztach poprawiania standardów ochrony powietrza w różnych przedsiębiorstwach. Zakłady o relatywnie niskich kosztach mogą inwestować w dodatkowe urządzenia ograniczające emisję i sprzedawać nadmiar uprawnień tym, którym się to nie udaje. W takiej sytuacji obie strony – kupująca i sprzedająca – odnoszą korzyści. Ten, kto nie jest w stanie uporać się z emisją, nie musi płacić kar za ponadnormatywne zanieczyszczanie środowiska. Do tego, kto zainwestował i zatroszczył się o środowisko, trafi mniejszy lub większy strumień pieniędzy. A generalnie koszty ochrony warstwy ozonowej Ziemi stają się niższe. Dalej autorka „Rz” stwierdza, że taką koncepcję przyjął m.in. protokół z Kioto. Uprawnienia do emisji mają być udzielane nieodpłatnie przez starostów i wojewodów. Ma także powstać globalny handel uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych. Tyle „Rzeczpospolita”.

Przekładając na mój język, jeżeli jakiś truciciel zainwestuje powiedzmy w filtry, to może sprzedać innemu trucicielowi swoje „jednostki uprawnień” z zyskiem. Brzmi to bardzo zachęcająco. Truciciela motywuje możliwość zarobku i zwrotu inwestycji związanych z zainstalowaniem filtrów. Niepokoi mnie jednak użyte mimochodem sformułowanie: generalnie koszty ochrony warstwy ozonowej Ziemi stają się niższe. Zdanie to ujawnia, że za tą ideą kryje się paląca potrzeba obniżenia kosztów własnych. Teoretycznie wyobraźmy sobie, że nasze „jednostki uprawnień” sprzedaliśmy innemu trucicielowi. Ponieważ ów inny truciciel właśnie korzysta z koniunktury i zwiększa produkcję, skupuje na potęgę „jednostki uprawnień” od innych, już bardziej pachnących śmierdzieli. Jaki jest efekt? Rewelacyjny! Emisja gazów i pyłów pozostaje (teoretycznie rzecz biorąc) na tym samym poziomie. Zwiększono natomiast produkcję towarów, zyski i... emisję ciepła (produkcja wymaga wydatkowania energii).

Być może moje podejrzenia są niesłuszne. Po prostu w artykule p. Semprich zabrakło mi kilku raczej ważnych szczegółów. Przypuszczam, że władza wykonawcza w projekcie ustawy przewidziała np. takie rozwiązanie, iż najbardziej trujące zakłady przemysłowe będą dostawały mniej „jednostek uprawnień”, lub też będą to „jednostki uprawnień” niewymienialne na te „jednostki”, które otrzymują mniejsi truciciele. Dalej, przypuszczam, że handel ten będzie podlegał pewnym ograniczeniom. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby polskie zakłady przemysłowe zaczęły skupować wymienialne „jednostki uprawnień” z całego świata. Poprzez rozmaite spekulacje rynkowe i rozwiązania ustawowe w poszczególnych krajach, ktoś mógłby doprowadzić do tak znacznego obniżenia ceny globalnych „jednostek uprawnień”, że zakładanie filtrów stałoby się zupełnie nieopłacalne. Wtedy koszty ochrony warstwy ozonowej Ziemi stałyby się w Polsce tak tanie, że jedyny koszt swojej ochrony ponosiłaby warstwa ozonowa... Chcę tu poza tym przypomnieć, że „urynkowienie” ochrony przyrody prawie na pewno doprowadzi do licznych, żałosnych nadużyć i korupcji urzędników administracji państwowej, znacznie większej, niż ta, która występuje obecnie. Problem ten dotyka nasz kraj bardziej, niż kiedykolwiek przedtem, toteż majstrowanie przy zarządzaniu przyrodą nie może się jak wicher przemknąć przez wszystkie etapy prac legislacyjnych.

Może węszę w tym wszystkim podstęp, ale już sam pomysł przedziwnie mi pachnie „mową – trawą”. Język, który znaczy nie to, co znaczy, ale zupełnie na odwrót. Wszystko to, co zostało pomyślane w dobrej intencji, w praktyce obraca się w jeszcze większe zło. Zresztą celem jest zysk, więc w zasadzie wszystko jest w porządku, a sumienie może spać spokojnie.
Jakub Brodacki
alchymista@tlen.pl
23.10.2004

Autor jest historykiem, specjalizuje się w historii Pierwszej Rzeczypospolitej i alchemicznej filozofii natury w XVI – XVII wieku. Obecnie opracowuje dokumenty archiwalne, dot. stosunków polsko-łużyckich w latach 1945 – 1950.

*) także na: www.ekoforum.ceti.pl/article.php?story=2004102420333020

Por.:
• Andrzej Żwawa, Sukcesy i porażki polskiej ekologii po wstąpieniu do Unii Europejskiej, ZB 202, s. 2, http://www.zb.eco.pl/zb/202/ue/index2.php?id=wstep
• Richard Douthwaite, Następne dwanaście lat, ZB 199, s. 2, http://www.zb.eco.pl/zb/199/pdf/klimat.pdf
• Maria Huma (opr.), Zmiana klimatu a wybory europejskie, ZB 195-6, s. 20, http://zb.eco.pl/zb/195-196/pdf/klimat.pdf
• Łukasz Dąbrowiecki (opr.), Klimat na neokolonializm, ZB 195-6, s. 22, http://zb.eco.pl/zb/195-196/pdf/klimat.pdf
• Harnas Zbigniew, Cumberland syndrome – cieplarniana pułapka, ZB 191, s. 13, http://www.zb.eco.pl/zb/191/klima.htm
Jakub Brodacki